wtorek, 15 lipca 2014

Wspomnienia z pielgrzymki do Włoch 2014

Nasze pielgrzymowanie do ziemi włoskiej rozpoczęło się jak zawsze na dobre pół roku przed wyjazdem. Dzięki uprzejmości kapłanów w intencji naszego wyjazdu odprawiono kilka, a może i nawet kilkanaście Mszy Świętych. Trwał nieustanny różaniec święty odmawiany w intencjach wyjazdu. Oprócz Mszy Świętej i różańca odprawiono nowennę do Krwi Chrystusa oraz indywidualne modlitwy i wyrzeczenia. O Boże owoce naszego pielgrzymowania modliło się kilka zakonów, kapłanów, grup modlitewnych oraz otrzymaliśmy błogosławieństwo od księdza egzorcysty. Wszystkim im, a w szczególności Panu Bogu niech będą dzięki. 

Tak uzbrojeni ruszyliśmy do Włoch. Musicie jednakże wiedzieć, że tak jak nigdy przeszkody przed tym wyjazdem piętrzyły się niesamowicie. Ja sam bałem się tego wyjazdu, miałem wiele wątpliwości, niepokoju i lęku. Przed samym wyjazdem zaniemogła żona, nie wiadomo dla czego i z jakiej przyczyny. Kilka osób chciało pojechać z nami ale zrezygnowały przed samym wyjazdem. Można powiedzieć, że walka duchowa trwała.

Przesunęliśmy również godzinę wyjazdu na wcześniejszą, to z kolei wymusiło wyjazd w nocy. Jednakże takie rozłożenie godzin przejazdu bardzo fajnie ułożyło nam plan podróży. Praktycznie w nocy przeskoczyliśmy Polskę i od rana Godzinkami wielbiącymi Najświętszą Maryję Pannę mogliśmy rozpocząć plan pielgrzymkowy. Wcześniejszy wyjazd także spowodował to, iż o rozsądnej godzinie dojechaliśmy do Kufstein na nocleg.

Podziękowania należą się również Tomkowi, który pomógł mi zorganizować noclegi w Italii oraz który miał gorące pragnienie pielgrzymowania z nami. Ze względu na jego bardzo dobrą znajomość języka włoskiego miałem  nadzieję, iż podczas pielgrzymowania będzie mi łatwiej w komunikowaniu się z autochtonami. Niestety i tutaj wynikła przeszkoda - Tomek zachorował i trafił na tydzień przed wyjazdem na stół operacyjny. 

Nasza wyprawa pielgrzymkowa rozpoczęła się od Gdańska, tam zabraliśmy pierwszych pielgrzymów, później przez Gdynię, Rumię, Redę, Swarzewo, Wejherowo i Szczecin wjechaliśmy na autostradę niemiecką. Razem pielgrzymowaliśmy przez 11 pełnych dni (wyjazd 11/12.05.2014 o godz. 0.00 ze Swarzewa, powrót 22/23/05.2014 o godz. 0.00 w Swarzewie). Przejechaliśmy 5659 km. Odwiedziliśmy miejscowości i sanktuaria:

- Kufstein (Misjonarze Krwi Chrystusa)
- Madonna della Corona 
- Loreto
- Mannopello  
- Lanciano
- San Giovanni Rotondo
- Monte San Angelo
- Asyż
- Cascia 
- San Felice
- Padwa
i przez Kufstein wróciliśmy do domu.


Pierwszy dzień pielgrzymowania: Swarzewo - Kufstein
(11/12.05.2014)

Co tam będę opowiadał, samemu trzeba to przeżyć. Od wielu lat współpracuje z Włochami, darzę ich ogromną sympatią ale także znam ich temperament i podejście do wielu spraw. Jest ono zgoła odmienne od naszego, nie przejmują się na wyrost tak jak my.  

Dlatego z sercem pod gardłem ruszyliśmy w tą pielgrzymkową trasę. Wyjazd o północy, drzemka i poranna kawa na granicy Polsko-Niemieckiej. W końcu ruszyliśmy w drogę aby przecierać pielgrzymkowy szlak. Rekolekcje w drodze, to zawsze jest nasz priorytet. Poranna modlitwa, godzinki, śpiew i konferencja. Później czas dla siostry i brata oraz przedstawianie się, tak abyśmy mogli stworzyć jedną wielką rodzinę. 
I tak mijał kilometr za kilometrem, błogosławiliśmy wszystkich, którzy mijali nas po drodze. Mam taki zwyczaj, że zawsze modlę się za narody przez, które przejeżdżamy. Nikomu z nas się nie przelewa, ale możemy dać coś co jest droższe od złota, coś co przynosi pokój na świat i przedłuża niebo - Boże Błogosławieństwo. 

Kolejne kilometry, niewygoda z jazdy ale w końcu jest to pielgrzymka. Pomyślmy, że kiedyś szło się wiele kilometrów piechotą, w skwarze, zimnie, deszczu i wietrze. Więc to nasze wyrzeczenie jest raczej skromną namiastką pielgrzymowania i wszystkiego co jest z nim związane. Zawsze powtarzam, że nasze wyjazdy są pielgrzymką, nie zaś wycieczką z "Orbisem". Nie mniej jednak i tak jest to luksus w odróżnieniu od pokonywania trasy na własnych nogach. 

Po południu kierowcy zauważyli przypatrujących się nam funkcjonariuszy w samochódzie niemieckiej Straży Granicznej. Czas napięty, chcemy jak najszybciej dojechać na rozsądną godzinę do Kufstein, a tutaj włączone "koguty" i sygnał do zjazdu z autostrady. Zjeżdżamy, nie jest dobrze, będzie kontrola autokaru i bagaży. Klapy od luków bagażowych idą w górę i każdy wyciąga swój bagaż. Pełna kontrola, wpierw na prześwietlenie, później rewizja. Drogocenny czas ucieka, właśnie gaśnie nadzieja na szybszy dojazd do Kufstein... ale jest modlitwa, po cichu proszę Boga o pomoc, kolejna zdrowaśka przesuwana w kieszeni na różańcu i ... Podchodzi oficer, który wita się "Pochwalony Jezus" ( Grüß Gott ) i zarządza aby tylko prześwietlić bagaże. Wszystko idzie bardzo sprawnie i  chwile później ruszamy w dalszą trasę.

Po wielu godzinach minęliśmy Niemcy i wjechaliśmy do Austrii. Jeszcze kilka kilometrów, zjazd z autostrady, kilka zawijasów i jesteśmy na miejscu. Przepięknie położony dom zakonny Misjonarzy Krwi Chrystusa. Dom dobudowany jest do starego kościoła, wszystko razem tworzy przepiękny zespół w oprawie górskich szczytów Tyrolu. Witają nas siostry zakonne i jeden z Ojców Misjonarzy. Na "dzień dobry" dowiadujemy się, iż sytuacja troszkę się skomplikowała i nie ma dla wszystkich miejsc noclegowych. Wiedziałem wcześniej, ze może brakować kilku miejsc, jednakże dostałem informację, że dołożą materace i że się wówczas pomieścimy. Niestety materacy nie ma. Jak zawsze sytuacje takie wywołują konsternację, Zawsze jadą z nami osoby nowe, wówczas mogą patrzeć na nas jak na hochsztaplerów czy ludzi nie profesjonalnych. Tutaj mam prośbę do wszystkich, jeżeli jedziecie wyjazdem pielgrzymkowym, organizowanym przez ludzi kościoła to starajcie się nie osądzać. Czasami są różne sytuacje ale zawsze pytajcie się Boga co chce w danej sytuacji lub przez nią do Was powiedzieć. Może chce od Was więcej pokory, może chce powiedzieć o miłości bliźniego - wszak jest to pielgrzymka i na nią się zdecydowaliście.

Okazało się (i tutaj jeszcze raz wszystkim dziękuje), że wielu pielgrzymów zrozumiało sytuację i podzieliło się miejscami do spania. Znalazły się i materace. Ci co nie mieli pokoi poszli spać na materacach do dawnej kaplicy. Wszyscy otrzymali również kolację. Tutaj nie mogło się obyć bez sałatki ziemniaczanej z Tyrolu oraz wurst`u czyli kiełbasy z musztardą. Siostry się bardzo starały aby nam dogodzić. Ksiądz Zbigniew znalazł z nimi wspólny język, a mianowicie chorwacki. Okazało się, iż siostry pochodzą z Chorwacji, a to z kolei tłumaczyło ich słowiańską gościnność.

Kufstein, Dom Misyjny Misjonarzy Krwi Chrystusa

Kufstein, Dom Misyjny Misjonarzy Krwi Chrystusa
Furta w Domu Misyjnym w Kufstein

Założyciel Misjonarzy Krwi Chrystusa
Św. Kasper del Bufalo

Wielki podziw Domu Misyjnego wywołała nasza wieczorna Eucharystia oraz późniejsza Adoracja Najświętszego Sakramentu. Z całą pewnością wszyscy byliśmy zmęczeni, wyjazd o północy, wielogodzinny przejazd oraz pogoda (pochmurne niebo i obfite opady w południowych Niemczech oraz Austrii). Jednak wszyscy stawili się na Eucharystię oraz zostali na Adoracji. Przepiękne śpiewy i gra na gitarze Alicji nadały przepięknej oprawy temu modlitewnemu czuwaniu.


Jeszcze spotkanie w gronie braci pielgrzymkowych w jadalni Misjonarzy przy dobrym austriackim piwie i czas na sen, w końcu jutro rano ruszamy. Dobrej nocy!

a i bym zapomniał - austriacki patent na cmentarne konewki - jak z koszykami w hipermarkecie.



Drugi dzień pielgrzymki: Kufstein - Madonna della Corona - Loreto (13.05.2014)


Dzisiejsza trasa, ok. 750 km.
Poranna pobudka. 6.30 śniadanie i znów zaskoczyły siostry, przepyszne, zakonne śniadanie. Siostra chodząca z pyszną poranną kawą i dolewająca wszystkim spragnionym. Uśmiech na ustach sióstr zakonnych udzielał się nam wszystkim. Słońce niemrawo wschodziło nad górami, wróżyło to nam przepiękny dzień. Co prawda dzieliło nas ok 100 km. od przełęczy Brenner za którą dopiero wjedziemy w oddziaływanie klimatu  podzwrotnikowego, śródziemnomorskiego ale to już dobrze wróżyło.

Kufstein, misyjna stołówka 

Jadąc jedną z najpiękniejszych tras widokowych Europy, a z całą pewnością najpiękniejszą jeżeli chodzi o połączenie Europy Północnej z Włochami podziwialiśmy niesamowity urok Tyrolu. Przepiękne formy skalne Alp, przechodzące w malowniczo "wygłaskane" bloki skalne Dolomitów. Gdzie nie gdzie porozrzucane domki wtopione w majową zieleń połaci alpejskich traw. Tu i ówdzie strzelające wieżyczki kościołów i ostre ruiny myto`wych zamków. Wszystko to tworzyło niesamowity krajobraz gdzie ręka Stworzyciela uzupełniała się z ręką architektonicznego kunsztu człowieka.

Jeszcze ostatnie zakręty podjazdu na Brennero i już, opłata za przejazd przełęczą zostaje ściągnięta automatycznie, teraz już czeka nas tylko zjazd z Alp w kierunku Italii. Po kilkunastu minutach dziękujemy Bogu za gościnę Austriaków i witamy "Buongiorno Italia!" - zaś przez głośniki leci niezapomniany przebój Albano i Rominy Power "Felicita". Po raz kolejny wjeżdżam do Italii - który? przestałem już dawno liczyć ale zawsze mam tą niesamowitą radość w sercu. Mogę powiedzieć śmiało, ze Bella Italia jest moim drugim domem. Oczywiście wiecie jak po polsku brzmi tytuł wspomnianej piosenki? Nie ... to proste: "Fela ci da".

(Naciśnij i słuchaj)

Felicita' e' tenersi per mano, andare lontano la felicita' e' il tuo sguardo innocente in mezzo alla gente la felicita' e' restare vicini come bambini la felicita', felicita' Felicita' e' un cuscino di piume, l'acqua del fiume che passa e che va e' la pioggia che scende, dietro le tende la felicita' e' abbassare la luce per fare pace la felicita', felicita' Felicita' e' un bicchiere di vino con un panino la felicita' e' lasciarti un biglietto, dentro al cassetto la felicita' e' cantare a due voci, quanto mi piaci la felicita', felicita' Senti nell'aria c'e' gia' la nostra canzone d'amore che va come un pensiero che sa di felicita' Senti nell'aria c'e' gia' un raggio di sole piu caldo che va come un sorriso che sa di felicita'... Felicita' e' una sera a sorpresa la luna accesa e la radio che va E' un biglietto d'auguri pieno di cuori la felicita' e' una telefonata non aspettata la felicita', felicita' [1 Strophe fehlt] Senti nell'aria c'e' gia' la nostra canzone d'amore che va come un pensiero che sa di felicita' Senti nell'aria c'e' gia' un raggio di sole piu caldo che va come un sorriso che sa di felicita' Senti nell'aria c'e' gia' la nostra canzone d'amore che va come un pensiero che sa di felicita'...



Felicita (Szczęście)
Oto właśnie ta chwila,
tak odmieniła nas
Felicita
Taka jedna jedyna
Chwila co mija już
Felicita
Która w nas uderzyła
Wszystko zmieniła w cud
Felicita, Felicita

Felicita
Obudziła mnie chwila
Świat otworzyła mi
Felicita
Bo wyrwała nas ona
Z ramion szarugi dni
Felicita
Ta porwała nas chwila
W niebo wrzuciła nas
Felicita, Felicita

Felicita,
Ja szukałem gdzieś szczęścia
Bardzo daleko tak
Felicita,
Ono było tak blisko
Obok tak blisko mnie
Felicita
W jednej chwili tak nagle
Stało się jasne to
Felicita ,Felicita

Ref. Szczeście – ta chwila jest w nas
Lecz znaleźć ją w sobie Ty musisz już sam
Przeżyj tę chwilę, żyj nią
To Felicita

Szczeście – to chwila co trwa przez moment
I mija , ucieka jak wiatr
Łap więc tę chwilę i ceń,
To Felicita
Felicita
Jak nas tutaj znalazła
Mury zburzyła w nas
Ta chwila- jak
W jednej chwili znajomi
W drugiej kochani tak
Felicita
I twój głos w telefonie
Złączone dłonie
To felicita
Felicita, felicita




Jest dobrze. Temperatura z każdym kilometrem rośnie, piękne niebo, brak opadów - super. Jeszcze z dwie godziny i będziemy na miejscu. Poranna modlitwa, godzinki ku czci Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny - to u nas, można powiedzieć, standard. U podstaw idei "naszego pielgrzymowania" jest Najświętsza Panienka. To co robimy to jest odpowiedź na jej wezwanie, które usłyszeliśmy w Medjugorie kilkanaście lat temu.

Zjechaliśmy już prawie do nasady jeziora Garda, tutaj mam swoją ulubioną stację paliw z tzw. "Auto Grill`em" na której zazwyczaj piję pierwsze włoskie cappuccino. Tak też stało się i teraz. W końcu tradycja to tradycja i już.

Jeszcze kilkadziesiąt kilometrów i na wysokości miejscowości Garda zjeżdżamy z autostrady na Porton i Pazzon aby po kilkunastu kilometrach wspinania się krętymi ścieżkami lokalnej drogi dotrzeć do miasteczka Spiazzi. Z parkingu w centrum miasteczka musimy już na piechotę zejść w dół do sanktuarium. Udaje się nam dojechać kilka minut przed dwunastą. O tej porze zegar woła na Anioł Pański, a z organów płynie cudowny dźwięk melodii "Po górach dolinach" odbijający się echem o pobliskie malownicze wzgórza gór Baldo.

Zjazd z autostrady i dojazd do Madonna della Corona

Schodzimy w dół, pomału, bez pośpiechu. Ktoś zadaje pytanie: dlaczego Madonna della Corona i co to oznacza? Madonna czyli Maryja otoczona Koroną, w koronie. Jest to odniesienie do tego przepięknego miejsca i figurki Madonny czczonej tutaj od kilku pokoleń. Figurka umieszczona jest w sanktuarium, które niczym sopla przyklejone jest do skalnej ściany masywu Baldo. Z każdej strony otoczona górami, nijako znajduje się w koronie górskich szczytów.

Stare kamienne słupy kiedyś wyznaczały trasę

Stare, kamienne schody z 1636
Idąc w dół doszliśmy do kapliczki, od której w dół prowadzą stare kamienne schody. Pobudowano je z miejscowego kamienia w roku 1636 jak głosi wyryty na nich napis. Jest ich 556, dobrze że schodzimy, a nie wchodzimy. Można zejść również drugimi schodami, bardziej stromymi, które są usytuowane wzdłuż dawnego szlaku górskiego lub żwirową drogą łagodnie opadającą w dół przy której umieszczono stacje Drogi Krzyżowej. Posągi odlane są z mosiądzu i mają naturalne wymiary.
Jeszcze kilka stopni i jesteśmy na dole. Teraz drogą żwirową łagodnie schodzimy w dół mijając grób Jezusa Chrystusa wykuty w skale, a będący kontynuacją już wcześniej wspomnianej Drogi Krzyżowej. Jeszcze kilkanaście metrów i z tarasu widokowego naszym oczom wyłania się przepiękny w swojej architekturze kościół przytwierdzony do zbocza górskiego urwiska.




Przepuszczamy jadącego w dół małego busa. Jeszcze kilkanaście metrów i wchodzimy w nowo wykuty w skale tunel prowadzący do sanktuarium. Stara droga była wąska i niebezpieczna, stąd postanowiono przekuć nowy trakt, szeroki, bezpieczny i "zadaszony".
Dochodzimy do kapliczki z figurą Matki Bożej Bolesnej, która wita nas swoim pełnym boleści spojrzeniem - to Madonna della Corona - kopia słynnej figury.


Odchodzimy nieco w prawo na dziedziniec sanktuarium, na naszych oczach wyrasta przepiękna świątynia do której prowadzą schody.



Historia tego miejsca jak wielu mu podobnych jest złożona. Z jednej strony dzika przyroda porastająca zręby skalnych bloków, z drugiej miejsce na uboczu, bez traktów i dróg. Jednak właśnie to miejsce Maryja obrała sobie za miejsce swego kultu. Jak to się stało? Wróćmy do początków. Pierwsze wzmianki o zamieszkujących tą okolicę pustelnikach sięgają XI w. Prawdopodobnie nieco później powstaje kapliczka, w której czci się figurę Matki Bożej. Kult rozwija się dosyć szybko, bo już w XIII w. powstała kaplica z figurą Matki Bożej z Góry Baldo. Napływ pielgrzymów spowodował, iż pobudowano drewniany pomost w 1458 r. , który ułatwił dotarcie do kaplicy. W efekcie rozszerzającego się kultu wybudowano pierwszy kościół, dwa wieki później kamienne schody.

W XVII w. nadbudowano stary kościół nowym, w XIX w.  nastąpiła jego rozbudowa, a w XX w. dobudowano świątyni wieżę. W roku 1974 zapadła decyzja o rozebraniu dotychczasowego kościoła i pobudowaniu nowej świątyni z zachowaniem co cenniejszych zabytków architektury. Tak też się stało. Obecny kościół w 1982 roku otrzymał tytuł Bazyliki Mniejszej.



Sama Bazylika jest ciekawym obiektem architektonicznym. Dwie ściany - lewa i prezbiterium - są wykute w skale, dwie pozostałe wymurowane. Stąd to wrażenie wiszącej na skale świątyni.
W głównej nawie, na wysokiej naturalnej skale osadzona jest cudowna figurka Matki Bożej Bolesnej "Madonna della Corona". W prawej nawie wiszą obrazy dziękczynne opowiadające o licznych cudach jakie miały miejsce za przyczyną Madonny. Nieco niżej w niszy muru możemy dostrzec malutką figurę Maryi odzianą w szatę i pociemniałą z upływu czasu.


Sama historia figury Madonny jest równie ciekawa jak historia tego miejsca. Co prawda historia tego miejsca jest ściśle związana z historią figury i można śmiało powiedzieć, że bez figury nie byłoby i tego miejsca. Ale do rzeczy: w 1899 roku  dokonano koronacji Piety - Matki Bożej Bolesnej. Sama figura pochodzi z roku 1432 (data jest zamieszczona na inskrypcji wyrytej na cokole figury).


Pieta Madonna della Corona jest niewielką rzeźbą ok. 70 cm, wykonaną z miejscowego kamienia. Uznaje się, że została podarowana Sanktuarium w 1423r. przez Ludwika Castrobarco przedstawiciela szlachetnego rodu z Rovereto. Madonna jest przedstawiona jako kobieta matka, bez szczególnego piękna i powabu. Bardziej przypomina matkę rodzicielkę, która często jest zabiegana i zapracowana niż kobiecy ideał piękna. Zazwyczaj Madonna przedstawiana jest jako młoda, piękna kobieta o rysach delikatnych i wyjątkowej urodzie, zaś Madonna della Corona jest zaprzeczeniem tego ideału.

W roku 1988 Sanktuarium nawiedził papież Jan Paweł II, który modlił się przed cudowną figurą. Wydarzenie to upamiętnia zawieszona po lewej stronie frontu bazyliki tablica upamiętniająca. Papież modlił się wówczas o to, aby chrześcijanie tak byli zjednoczeni z Chrystusem, jak to sanktuarium zespolone jest ze skałą, na której zostało wzniesione.



Nie mogłem znaleźć informacji na temat tej małej figurki Madonny z bocznej ściany kościoła. Myślę, że figura ta jest znacznie starsza od koronowanej Piety i może być pierwszą figurką, która była umieszczona w dawnej kaplicy.


Droga Krzyżowa



Czas nieubłaganie płynie, jeszcze ostatni rzut okiem na okolicę i wracamy, tym razem pod górę. Pogoda pogarsza się, niebo zaciąga się ciemnymi chmurami, jest ciepło. Po drodze mijamy figury Drogi Krzyżowej. Jeszcze chwila i jesteśmy na parkingu.
Kierowcy nie mają dla mnie dobrych wieści. Uległ uszkodzeniu jeden z alternatorów, musimy jechać na zapasowym, w Loreto postarają się usunąć awarię.

Po chwili ruszyliśmy, teraz zostało jeszcze 408 km. Zjedziemy autostradą w dół do Werony, później odcinkiem Autostrady Słońca do Bolonii, stamtąd będziemy się kierowali na wschód i dalej odbijemy w dół  na południe Autostradą Adriatycką aby na wysokości Ankony skręcić w prawo do Loreto. Musimy wiedzieć, iż Włochy były pierwszym krajem na świecie, który rozpoczął budowę autostrad. W roku 1921 powstał tutaj pierwszy odcinek. Powstały w wyniku prac interwencyjnych włoskiego rządu. Dopiero później, bo w latach 30 XX w. Amerykanie zainteresowali się budową autostrad w oparciu o włoskie doświadczenia. Same autostrady włoskie mają 6400 km. Jeszcze na początku dwudziestego wieku aby pokonać odcinek z północy na południe podróżny potrzebował trzech dni. Dzisiaj przejedziesz w jeden. Sama Autostrada Słońca została wybudowana w 1964 roku, jej długość wynosi 760 km. i prowadzi z Mediolanu - Modena - Bolonia - Florencja - Rzym - Neapol. To właśnie na tej autostradzie wypadkowi uległa znana piosenkarka Anna German.

Trasa Madonna della Corona - Loreto

Zaczęło padać, gęste krople deszczu rozbijają się o przednią szybę autokaru. Troszkę się martwię tą pogodą. Włochy bez słońca ... Minęliśmy Bolonię, zjeżdżamy autostradą na Ankonę. Po jakimś czasie ukazuję się nam po prawej stronie charakterystyczne wzniesienie, to Wolne Republika San Marino. Jedziemy dalej, jeszcze godzina i będziemy na miejscu, a deszcz coraz mocniej pada. W końcu docieramy - Loreto. Miejsce uświęcone największą relikwią związaną z Maryją, Domkiem Nazaretańskim. Nocleg mamy u podnóża Sanktuarium u Misjonarzy Scalabrini. Duży dom misyjny, warunki bardzo dobre, a co najważniejsze bardzo blisko Sanktuarium. Z mojego okna widzę oświetloną kopułę bazyliki.

Widok z tarasu Domu Misyjnego, w dali Adriatyk

Bierzemy bagaże, chwila zamieszania, rozdanie kluczy, informacje o obiadokolacji i Mszy Świętej. Mamy chwilę czasu do obiadokolacji. Po niej zostanie odprawiona Msza Święta z zachowaniem postu eucharystycznego. Obiadokolacja super, wszyscy najedzeni, a że nie od dziś wiemy, że Polak głodny to Polak zły, więc wszyscy są uśmiechnięci i zadowoleni. Chwila wolnego czasu, mamy pół godziny do Mszy Świętej, w tym czasie przybliżyłem sobie sylwetkę o. Scalabrini.


Błogosławiony Jan Chrzciciel Scalabrini

9 listopada 1997, Jan Paweł II beatyfikował bpa Jana Chrzciciela Scalabriniego, który przez 30 lat był biskupem Piacenzy we Włoszech. Ów biskup o sercu pełnym miłosierdzia, zostaje apostołem emigrantów pod koniec ubiegłego wieku, w okresie, gdy zjawisko migracji przybiera na naszym kontynencie ogromne rozmiary. W ciągu kilku dziesięcioleci, ponad 40 mln Europejczyków opuszcza swe ojczyzny, by osiedlić się za granicą, zwłaszcza na obu kontynentach amerykańskich. Bp Scalabrini przewidział to jako pierwszy i założył zgromadzenia misyjne służące emigrantom: Misjonarzy i Misjonarek św. Karola.

Wychowany w rodzinie chrześcijańskiej

Jan Chrzciciel Scalabrini urodził się 6 lipca 1839 r. w małej wiosce na północy Włoch, nieopodal Como. Jak było to w zwyczaju ówczesnych rodzin chrześcijańskich, został ochrzczony w dniu swego przyjścia na świat. Był trzecim spośród ośmiorga dzieci. Jego matka odznaczała się wielką religijnością. To ona obudziła w nim miłość do Eucharystii i Najświętszej Maryi Panny. Troje z jego rodzeństwa musiało wyemigrować, a rozstania z nimi wywarły silny wpływ na jego osobowość. Po ukończeniu szkoły średniej, wstępuje on do seminarium i przyjmuje święcenia kapłańskie w wieku 24 lat. Zostaje profesorem, następnie zaś rektorem seminarium. W 1870 obejmuje probostwo parafii w Como, gdzie wkrótce zakłada przedszkole i redaguje katechizmy: dla dzieci oraz dla głuchoniemych. Płonąc pragnieniem apostolatu, nie zwleka z uczynieniem św. Wincentego a Paulo patronem swej parafii. Marzy o wyjeździe na misje do Indii, jednak biskup upomina go słowami: „Twoje Indie są tutaj, we Włoszech!”

Biskup Piacenzy

Wieść o księdzu Scalabrinim dociera do Rzymu, a papież Pius IX, poszukujący młodych, a zarazem doświadczonych księży zdolnych pełnić posługę biskupią, mianuje go biskupem Piacenzy pod koniec 1875 r. Sakrę biskupią przyjmie w lutym 1876. Ma 35 lat. Podczas licznych wizyt duszpasterskich styka się nagle z coraz powszechniejszym problemem emigracji. Natychmiast też spostrzega to zjawisko w kontekście społecznym. Pewnego dnia, przechodząc obok dworca w Mediolanie, przeżywa największy szok w swoim życiu na widok tłumu ubogich, obdartych i niedożywionych ludzi, oczekujących pociągu, który na zawsze wywiezie ich z ojczyzny.

Założyciel zgromadzeń misyjnych

28 listopada 1887 r. bp Scalabrini zakłada w Piacenzie zgromadzenie Misjonarzy św. Karola pełniące posługę wśród emigrantów. Za zgodą współbraci z episkopatu Belgii i Luksemburga tworzy on, na granicy obu krajów, związane z dziełem misyjnym w Piacenzie, międzynarodowe seminarium przygotowujące kapłanów do ewangelizacji wśród emigrantów europejskich. «Nie pozostawiajcie emigrantów ich własnemu losowi - lubi powtarzać - i pomagajcie im stawać się krzewicielami wiary na całym świecie». Dla niego emigracja jest w pewnym sensie okazją, dzięki której można i trzeba podjąć się dzieła apostolatu. Już w następnym roku jego misjonarze wyjeżdżają do Brazylii i Stanów Zjednoczonych. W 1889, przekazuje on krzyż zakonnicy, która zostanie św. Franciszką Cabrini i będzie nazywana „matką emigrantów” włoskich w USA. W 1895 zakłada żeńską gałąź zgromadzenia misyjnego. W 1901 odwiedza „swoje misje” w Stanach Zjednoczonych, a w 1904 - w Brazylii, nie zaniedbując przy tym obowiązków duszpasterskich we włoskiej diecezji. Biskup Scalabrini bardzo wcześnie dostrzega potrzebę nauczania religii w diecezji. W 1877 zaczyna wydawać pismo „Katecheta katolicki”, zalecając też kształcenie katechetów. Po trzech latach jest ich już około 4 tys.: świeckich, księży i zakonnic. Katechizm jest dla niego podstawą działalności duszpasterskiej. Swoich misjonarzy zobowiązuje do stosowania tej samej metody i tworzenia szkół przy każdym kościele, aby „wspierać w ten sposób rozwój moralny, obywatelski oraz ekonomiczny emigrantów”. Trzeba dodać, że wśród ówczesnych emigrantów włoskich z północnej części półwyspu, około 75% to analfabeci (na południu i w środkowych Włoszech odsetek ten wzrasta do 95%). Każda prowincja, a nawet każdy kanton posługuje się własnym dialektem.

W dniu dzisiejszym

Misjonarze Scalabriniego pozostają wierni przesłaniu swego założyciela, przez wydobywanie na jaw wszystkiego, co sprzeciwia się godności osoby ludzkiej, oraz usiłowanie, by migracje stały się dla człowieka «dobrem, aby tworzyły i doskonaliły cywilizacje, poszerzały ideę macierzy poza granice państw i czyniły cały świat jego ojczyzną». W chwili śmierci założyciela, 1 czerwca 1906 r., Misjonarze św. Karola posiadają 40 siedzib zakonnych. W 1996, ich zgromadzenie może poszczycić się 5 biskupami, 617 kapłanami oraz licznymi braćmi i nowicjuszami, mieszkającymi w 240 wspólnotach i domach. Siostry Misjonarki św. Karola, w liczbie ponad 800, przebywają w 20 krajach. Wspomnijmy na koniec o Świeckich Misjonarkach Jana Chrzciciela Scalabriniego, których zgromadzenie powstaje w 1961 w Solothurn (Szwajcaria). W środowiskach wieloetnicznych Szwajcarii, Niemiec, Włoch i Brazylii, pełnią one posługę społeczną, kulturową, duszpasterską i medyczno-szpitalną, głosząc Ewangelię młodym ludziom różnych narodowości i przygotowując ich do otwarcia się na powszechną jedność świata.

Przekład z franc.: AL, za zgodą Wydawnictwa du Parvis, Stella Maris, nr 339



Msza Święta w kaplicy Domu Misyjnego. Homilię do nas wygłosił ks. Zbigniew cpps. Ze względu na datę 13 maja Msza Święta miała charakter Fatimski.
Po Mszy Świętej jeszcze krótka Nowenna do Michała Archanioła, którą to odprawiamy od początku naszego wyjazdu.
Skończył się kolejny dzień naszego pielgrzymowania - dobranoc - idziemy spać.

Loreto (14.05.2014)

Rozpoczął się nowy dzień. Dzisiaj mogliśmy się wyspać, śniadanie otrzymaliśmy o godzinie 8.00. Nie było tak źle, zazwyczaj włoskie śniadanie to suchar i słodki rogalik + cappuccino. My żeśmy otrzymali troszkę wzmocnione śniadanie. Po śniadaniu ruszamy do sanktuarium. Mamy z dobry kilometr wędrówki pod górę. Pchamy dzielnie wózek z siostrą  Grażyną. Są nawet ochotnicy, a siostra obiecuje się modlić za wszystkich pomocników.
Jeszcze kilka kroków i jesteśmy. Wchodzimy przez boczną bramę - Marina, od strony cmentarza polskich żołnierzy. Naszym oczom wyłania się przepiękna bazylika z przepięknym placem przed nią. Wymarzone miejsce na wspólne zdjęcie.


Wchodzimy do środka, stojąca na środku kamienna budowla z wyrzeźbionymi w białym marmurze scenami z życia Najświętszej Maryi Panny przykuwa wzrok. To właśnie w jej wnętrzu mieści się największa relikwia związana z Maryją, a mianowicie Jej ziemski dom. Oczywiście, na wszystko musimy patrzeć oczami wiary. Myślę, że na świecie jest tylu samych zwolenników co i przeciwników cudownego przemieszczenia domku. Kroniki wspominają o Aniołach, którzy przenieśli Święty Domek. Badający dzieje i przekazy historyczne przychylają się do wersji, iż zamożna rodzina o nazwisku Angeli (tł. Aniołowie) przewiozła z Ziemi Świętej Nazaretański Dom Najświętszej Maryi Panny. Może to i prawda. Niemniej jednak wówczas musiałyby być ponumerowane cegły, użyta nowa zaprawa itp. Jak dla mnie nie jest to wytłumaczenie. 

Co przemawia do mnie, że jest to Dom Maryi w cudowny sposób przeniesiony tutaj do Loreto:

* zaprawa użyta do spoinowania cegieł zawiera kruszec oraz fragmenty organizmów i roślin z rejonu Jerozolimy;
* Domek został usadowiony na dawnym trakcie rzymskim. W Cesarstwie Rzymskim drogi miały znaczenie priorytetowe, nikt nie mógł sobie pozwolić na pobudowanie czegokolwiek na takiej drodze i to jeszcze w poprzek;
* podpiwniczenie domku jest wcześniejsze niż sam domek i zostało zbudowane z innego materiału, charakterystycznego dla okolicy Ankony;
* ogromny pokój jaki odczuwa się wewnątrz domku;

Weszliśmy do Domku, ukłoniliśmy się włoskiej Madonnie Nera - Czarnej Madonnie. W głównym ołtarzu stoi czarna figura Matki Bożej, okryta przepięknym, charakterystycznym płaszczem w kolorze złota. Niesamowity błysk i pokój bije od tej figury. Pod ołtarzem znajduje się drugi, bardzo stary ołtarz obciosany z kamienia. Przekaz mówi, iż był to ołtarz pierwszych wspólnot chrześcijańskich w Jerozolimie i stamtąd został tutaj sprowadzony. Po przeciwnej ścianie Domku widnieje okno, w którym to dokonało się zwiastowanie. Cały Domek pachnie lampami oliwnymi. Czuje się w nim skupienie i modlitwę, kontemplacje Zwiastowania i Matczyną obecność. Można w nim siedzieć i siedzieć, do czego też zachęcałem pielgrzymów. Każdy w czasie wolnym mógł tutaj przyjść i zanurzyć się w tej przemodlonej atmosferze, usiąść sobie z boku na podłodze tak aby nikomu nie przeszkadzać i aby nam nikt nie przeszkadzał. Oddać się swojej Matce, zawierzyć może to co trudne, po prostu zwyczajnie posiedzieć u Mamy.

Idziemy dalej, tuż za Domkiem po prawej stronie jest Kaplica Narodu Polskiego. Honorowe miejsce, w którym obrazy na ścianach mówią o przepięknej naszej historii, o dumie oręża polskiego, o ludziach honoru i wiary. Z jednej strony Bitwa Warszawska, z drugiej zaś Bitwa pod Wiedniem. Na sklepieniu kaplicy widzimy Najświętszą Maryję Pannę przedstawiona jako Królową Polski, której hołd składają przedstawiciele polskiego narodu. Z lewej strony hołd oddają postacie historyczne: Kazimierz Królewicz, który ofiaruje swoją koronę, obok widzimy Jana III Sobieskiego wspartego na szabli, za nim zaś husarz trzymający sztandar z białym orłem. Z prawej zaś strony hołd oddają przedstawiciele współczesnych stanów: krakowiacy, łowiczanie oraz rozmodlony franciszkanin, który symbolizuje rozmodlenie Narodu Polskiego. W dolnej części widzimy zaś świętych patronów Polski: bł. Salomea, św. Wojciech, bł. Jakub Strzemię - arcybiskup Lwowa,  św. Jan Kanty, św. Stanisław oraz św. Stanisław Kostka. W głównym ołtarzu kaplicy widnieje obraz poświęcony Najświętszemu Sercu Jezusowemu. Nie trzeba się bacznie przyglądać aby zauważyć podobieństwo do Jezusa Miłosiernego, którego wizje miała św. Faustyna. Pamiętajmy, że obraz ten został namalowany w 1946 roku! Czyli dużo szybciej niż zostały uznane za prawdziwe objawienia św. Faustynie i przesłanie o Bożym Miłosierdziu. Po prawej stronie Jezusa klęczą: św. Jacek Odrowąż, św. Andrzej Bobola. Po lewej: św. Małgorzata Alacoque i bł. Kingę. 
Witraż przedstawia zaś akcję gaszenia kopuły bazyliki loretańskiej podczas natarcia frontu 1944 r. Polscy żołnierze nie bacząc na niebezpieczeństwo, bez asekuracji i potrzebnych narzędzi, pod ostrzałem wroga, wdrapali się na kopułę i własnymi mundurami ugasili płonący już dach, który znajdował się centralnie nad Domkiem Nazaretańskim. Fakt ten także uznano za cud, dlatego iż pożar został ugaszony ale także nic nikomu się nie stało. Posadzka kaplicy poprzez specyficzne ułożenie marmuru przypomina fale polskiego Bałtyku. 
Pokazuje jeszcze pielgrzymowiczom jak poprzez wieki wytarto wokół Domku okalający go cokół. tysiące pątników chcąc uczcić Najświętszą Dziewicę na kolanach obchodziło domek, to zaś spowodowało, iż powstały koleiny.
Teraz wszyscy przechodzą do kaplicy wieczystej Adoracji, my zaś postaramy się załatwić Mszę Świętą. Naszym marzeniem jest aby była pod Domkiem i tak też się staje. Przepiękna Msza, Słowo do nas wygłosił ks. Waldemar. Mówił o naszych zwiastowaniach, aby posłuchać kliknij poniższy link

Kliknij i słuchaj








Po zakończonej Mszy Świętej udaliśmy się na cmentarz polskich żołnierzy. Brat ze Szczecina załatwił klucz od cmentarza (u sióstr). Dzięki jego pomocy mogliśmy sprawnie przemieścić się na cmentarz aby tam oddać hołd polskim żołnierzom. Przepiękny cmentarz, cały w białym kamieniu z widokiem na Adriatyk. To jedna z spośród czterech polskich nekropolii usytuowanych na ziemi włoskiej. Znajduje się tu 1112 grobów polskich żołnierzy 2 Korpusu Polskiego z okresu II wojny światowej, którzy zginęli w tzw. Lini Gotów, czyli od Pescary aż po Anconę. Dnia 21 lipca 1944 roku w bazylice loretańskiej odbyło się żałobne nabożeństwo za poległych polskich żołnierzy. Mszę św. celebrował arcybiskup polowy Józef Gawlina. Uczestniczyli w niej: Naczelny Wódz Polski gen. Kazimierz Sosnkowski, gen. Władysław Anders, liczni oficerowie i żołnierze polscy, przedstawiciele miejscowych władz i mieszkańcy Loreto.



Z okazji tego nabożeństwa postanowiono, u stóp loretańskiej bazyliki założyć cmentarz dla poległych Polaków. Była w tym głębsza myśl. Chciano bowiem nie tylko na jedno miejsce zgromadzić doczesne szczątki synów Polskiej Ziemi. Pragniono ofiarę ich życia symbolicznie złożyć u stóp Maryi, a tym którzy będą przybywać do Jej sanktuarium nieustannie przypominać Polskę. Miejscowy biskup G. Melchiodi ofiarował z watykańskich posiadłości w Loreto odpowiedni teren. Naczelny Wódz w podzięce za ten dar polskich bohaterów wystosował do niego list następującej treści:



(tekst listu podaję w tłumaczeniu z j. włoskiego).

"Ekscelencjo, Najdostojniejszy Księże Biskupie. Jako naczelny Wódz Wojsk Polskich mam zaszczyt podziękować Waszej Ekscelencji za nabożeństwo odprawione w bazylice loretańskiej za żołnierzy polskich poległych na froncie Loreto - Ancona. W sposób szczególny dziękuję za ofiarowanie terenu na urządzenie cmentarza tak blisko sanktuarium. Cieszę się wyrazami uznania, która Wasza Ekscelencja skierował pod adresem polskich żołnierzy. Zapewne lżej im było walczyć pod opieką Madonny, Królowej Narodu.

Ten żołnierz modli się do Najświętszej Maryi Panny w jednym z największych Jej sanktuariów, gdzie też mamy naszą polską kaplicę. Jest dla nas dużą pociechą, że możemy w niej oglądać obrazy przedstawiające tylu bohaterskich naszych braci, którzy czcili Madonnę przez wielkie zwycięstwa ratując Ojczyznę i cywilizację chrześcijańską. Proszę Waszą Ekscelencję przyjąć moją skromną osobistą ofiarę 10.000 lirów na polską kaplicę. Polecam Polskę, jej Wojsko pozostające pod moim dowództwem, a także i siebie pobożnym modlitwom Waszej Ekscelencji. Z głęboką czcią i uszanowaniem.

Generalissimus Kazimierz Sosnkowski 23 VIII 1944."


Cmentarz wznosi się trzema tarasami w górę do stóp bazyliki loretańskiej. Jest otoczony kamiennym murem. Główną jego bramę stanowi wysoki tryumfalny łuk pokoju w rodzaju renesansowego ołtarza. Na szczycie łuku, na zwieńczeniu dwóch jego pilastrów, widnieje proporcjonalnie duża postać Chrystusa dźwigającego krzyż.
Jest to kopia postaci Zbawiciela, którą oglądamy przy wejściu do kościoła św. Krzyża w Warszawie. Całość jest wykonana z białego, dalmatyńskiego marmuru. W pośrodku cmentarza zbudowano cokół z masztem, na który podczas szczególnych uroczystości wciąga się polską flagę.
Na cokole wykuto polskie orły z koroną oraz: LORETO - ANCONA - METAURO - LINIA GOTÓW.




Na najwyższym tarasie stoi wysoki, zbudowany z białego kamienia ołtarz. Nastawę ołtarza stanowi płaskorzeźba Matki Bożej Ostrobramskiej wykuta w białym, kararyjskim marmurze. Ramy tej płasko-rzeźby wykonane z białego i czerwonego marmuru wieńczą postać Matki Bożej polskimi barwami narodowymi.
U stóp ołtarza umieszczono Krzyż Virtuti Militari i płaskorzeźby znaków II Korpusu. Nad cmentarzem dostojnie powiewa polska flaga.



Dla tych, którzy będą chcieli nawiedzić polski cmentarz podaje adres gdzie można otrzymać klucz do bramy: przy ulicy Maccari 7, jest dom zakonny Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu, znany tutaj powszechnie jako: "Dom Polskich Sióstr". Telefon: 0039071970181.









Zejście do cmentarza
Pomnik św. Jana Pawła II w Loreto

Z cmentarza wróciliśmy do Domu Misyjnego. Czas sjesty to dla Włochów święty czas. Jest to czas przeznaczony na jedzenie oraz odpoczynek. Dla nas to także czas posiłku. Otrzymujemy na stołówce tradycyjną włoską pastę (makaron). Do popicia tradycyjnie wino. Jedzenie jest wyśmienite. Oprócz nas w stołówce są Włosi. Żegnają jednego z zakonników, który wyjeżdża na Misję do Azji. Wśród nich jest z pochodzenia Polka. W naszej grupie pielgrzymkowej mamy zwyczaj obchodzenia imienin jeżeli taka okazja zaistnieje na pielgrzymce, a ze było to Łucji, a i taką siostrę mieliśmy więc zaśpiewaliśmy sto lat oraz życzymy, życzymy. Włosi zaniemówili. Później oni zaśpiewali misjonarzowi. Za pomoc w śpiewaniu, czy też zaśpiewaniu czegoś dla włoskich pielgrzymów ks. Waldemar otrzymał "wypasioną" butelkę jakiegoś tam trunku.


Po posiłku nastaje czas wolny, czas aż do wieczora, który można zagospodarować dowolnie. My idziemy jeszcze raz kontemplować Domek. Chcę w jego rogu usiąść i zanurzyć się w modlitwie różańcowej. Właśnie tutaj odmawiane i rozważane tajemnice radosne mają szczególne znaczenie. Cieszę się, że mogę na spokojnie pobyć z Mamą.

Loreto, boczne wejście na plac Bazyliki - Porta Marina

Uliczka w Loreto, w oddali Adriatyk

Czas nieubłaganie mija, już 18.00 i wieczorna obiadokolacja. Jedzenia jest tyle, że aż sam nie wierze. Mam różne doświadczenie z jedzeniem po hotelach czy pensjonatach, a tutaj paluszki lizać.
Czas wieczorny postanowiłem wykorzystać na spacer z córką. Poszliśmy robić wieczorne zdjęcia i tak powałęsać się po urokliwych włoskich uliczkach w barwach zachodzącego słońca, później zaś okryte żółtym światłem ulicznych latarni. Polecam wszystkim, którzy będą kiedykolwiek w Italii spacer nocą po starych włoskich miasteczkach. W centrum tych miast i miasteczek jest bezpiecznie, naprawdę trzeba się natrudzić aby zostać zaczepionym.












Ciekawa jest także roślinność, którą możemy zobaczyć na Półwyspie Apenińskim. Natknęliśmy się na kwiaty przypominające szczotki do mycia butelek.


Idąc w dół od placu Bazyliki trafiłem na mały dolny kościółek, w którym to znalazłem obraz Maryi Rozwiązującej Węzły. Więcej na ten temat przeczytacie pod poniższym linkiem:

Maryja Rozwiązująca Węzły







Spacer po urokliwych uliczkach spowitych w blasku żółtych świateł latarni miejskich zakończyliśmy około godziny 22.00. Czas iść spać po dniu pełnym wrażeń. Dobranoc!







Manoppello - Lanciano - San Giovanni Rotondo (15.05.2014)

Nastał kolejny dzień naszego pielgrzymowania. Wstajemy skoro świt, wcinamy włoskie śniadanko i dalej w drogę. Objazdówki zawsze są szalone, chociaż i tak staraliśmy się dobrać trasę, miejsca i czas aby każdy mógł samodzielnie przekonteplować dane miejsce. Ruszamy. Dzisiejsza trasa to ok. 400 km. 


Wpierw przejedziemy na południe wzdłuż włoskiego wybrzeża Adriatyku aby na wysokości Pescary odbić na Rzym. Wjeźdzając w obszar górzysty po kilkudziesięciu kilometrach dotrzemy do Manoppello.
Samo Manoppello jeszcze  dwadzieścia lat temu było nieznaną, porzuconą gdzieś w górach wioską. Wybudowana autostrada z całą pewnością przyczyniła się również do tego stanu rzeczy. Jeszcze dzisiaj, gdy dojeżdża się do Manoppello to ma się wrażenie zupełnie innej rzeczywistości: wąskie drogi, nieoznakowane przejazdy, małe, wciśnięte w wybujałą roślinność domki. Zupełnie inne Włochy. Z całą pewnością nikt by się nie trudził w zapuszczaniu w te okolice gdyby nie pewna chusta, która stała się relikwią, a którą przechowuje ten mały, wybudowany na uboczu kościółek. Chusta z Manoppello z obliczem naszego Pana Jezusa Chrystusa. Dlaczego właśnie tam? Daleko od ważnych szlaków, sanktuariów, ba ... nawet Rzymu. Jest to niesamowita zagadka nad którą myślę, że nie jeden się już głowił. Pomyślmy sobie ... jeżeli jest to faktycznie oryginalna chusta nagrobna Jezusa to w jaki sposób dotarła właśnie tutaj? Kto ją przyniósł?  Dlaczego właśnie tutaj i dlaczego szerszy rozgłos o niej nastąpił właśnie ok. dwudziestu lat temu? Wiele jest tych pytań. Na wiele nie ma póki co odpowiedzi.
Wróćmy do historii samej chusty, może w niej, jak to się mówi, pomiędzy wierszami znajdziemy chociaż częściowa odpowiedź na nasze pytania. Co mówi Pismo Święte o chuście:

Z Ewangeli św. Łukasza 24.12



"12 Jednakże Piotr wybrał się i pobiegł do grobu; schyliwszy się, ujrzał same tylko płótna. I wrócił do siebie, dziwiąc się temu, co się stało".



Z Ewangelii św. Jana 20.1-18:



"1 A pierwszego dnia po szabacie, wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno, Maria Magdalena udała się do grobu i zobaczyła kamień odsunięty od grobu. 2 Pobiegła więc i przybyła do Szymona Piotra i do drugiego ucznia, którego Jezus kochał2, i rzekła do nich: «Zabrano Pana z grobu i nie wiemy3, gdzie Go położono». 3 Wyszedł więc Piotr i ów drugi uczeń i szli do grobu. 4 Biegli oni obydwaj razem, lecz ów drugi uczeń wyprzedził Piotra i przybył pierwszy do grobu. 5 A kiedy się nachylił, zobaczył leżące płótna, jednakże nie wszedł do środka. 6 Nadszedł potem także Szymon Piotr, idący za nim. Wszedł on do wnętrza grobu i ujrzał leżące płótna 7 oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu4. 8 Wtedy wszedł do wnętrza także i ów drugi uczeń, który przybył pierwszy do grobu. Ujrzał i uwierzył. 9 Dotąd bowiem nie rozumieli jeszcze Pisma, [które mówi], że On ma powstać z martwych5. 10 Uczniowie zatem powrócili znowu do siebie.

11 6 Maria Magdalena natomiast stała przed grobem płacząc. A kiedy [tak] płakała, nachyliła się do grobu 12 i ujrzała dwóch aniołów w bieli, siedzących tam, gdzie leżało ciało Jezusa - jednego w miejscu głowy, drugiego w miejscu nóg. 13 I rzekli do niej: «Niewiasto, czemu płaczesz?» Odpowiedziała im: «Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono». 14 Gdy to powiedziała, odwróciła się i ujrzała stojącego Jezusa, ale nie wiedziała, że to Jezus. 15 Rzekł do niej Jezus: «Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz?» Ona zaś sądząc, że to jest ogrodnik, powiedziała do Niego: «Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go wezmę». 16 Jezus rzekł do niej: «Mario!» A ona obróciwszy się powiedziała do Niego po hebrajsku: «Rabbuni»7, to znaczy: Nauczycielu! 17 Rzekł do niej Jezus: «Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Natomiast udaj się do moich braci i powiedz im: "Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego"»8. 18 Poszła Maria Magdalena oznajmiając uczniom: «Widziałam Pana i to mi powiedział»".

Co z tego wnioskujemy, iż płótna te musiały mieć szczególną wagę. Pismo zostało spisane pod natchnieniem Ducha Świętego, więc wzmianka o nich jest bardzo ważna. Pismo mówi także wyraźnie, że chusta przykrywała głowę Jezusa i była złożona w osobnym miejscu - znowuż podkreślenie tego faktu.



Chusta z Manoppello jest tą właśnie chustą. Widzimy na niej w cudowny sposób odbity wizerunek naszego Pana. Zniekształcona twarz z lekko otwartymi ustami, które w ostatnim swoim tchnieniu wymawiają głoskę A, aby po chwili dokończyć BBA. Materiał z którego utkana jest chusta tak samo jest niesamowity jak i hologramowy wizerunek Chrystusa - bisior. Jeden z najdroższych materiałów na ziemi, tkany z morskich żyjątek - małży, a właściwie z ich wydzieliny. Bisior w starożytności był nazywany morskim jedwabiem. Aby uzyskać 200-300 gramów tej przędzy, trzeba było zanurkować po ok. 1000 sztuk małży (jeden małż wytwarza zaledwie 1-2 gramy surowej nici). Bisior jest także materiałem przezroczystym o rzadkim splocie, dlatego też na jego powierzchni nie pozostaje pigment. 



Kościół w Manoppello

Kierowca Waldek wysadza nas pod samym kościołem, nie jest to jakiś okazały budynek, zwykły, mały prowincjonalny kościół, skrywający w swym wnętrzu taki skarb. Myślę, że większość pielgrzymów nie była przygotowana na to spotkanie ze Zbawicielem. Żadne opowiadania, zdjęcia nie oddadzą tego niezwykłego spotkania twarzą w twarz. Tego spojrzenia Jezusa w nasze oczy. 

Mamy szczęście, kościół jest prawie pusty, odprawiana jest właśnie Msza Święta, a my po cichu udajemy się na schody za głównym ołtarzem, kilka stopni pod górę i już jesteśmy. Twarzą  w twarz, ja - Zbawiciel. Chwila milczenia, ciszy ... 










Faktycznie płótno jest prześwitujące. Widać przez nie wnętrze kościoła. Patrząc zaś od strony kościoła nie widzimy niczego oprócz relikwiarza z przepuszczającym światło otworem. Niewidoczny jest jednak widocznym. Pomyślałem sobie, że w gruncie rzeczy tak też jest z naszą wiarą. Tutaj na ziemi nie widzimy Boga, wierzymy w coś czego "nie ma" w postaci nam znanej czyli materialnej. I tak mija nasze życie, rozwijamy naszą wiarę aby przybliżyć się do "Niematerialnego", zaś w chwili śmierci zobaczymy naszego Boga twarzą w twarz. W swej miłości do nas Jezus pozostawił Kościół ale pozostawił również to swoje Boskie oblicze aby każdy kto w Niego wierzy już tutaj, w ziemskim wymiarze, mógł spojrzeć na Zbawcę i Pana. Dziękujemy Ci Jezu za ten dar, bądź Uwielbiony nasz Panie! Tobie i chwała, i cześć i uwielbienie. Amen.




Przesuwamy się osoba za osobą, każdy chociaż przez chwilę chce obcować z Panem. Cisza, absolutna cisza i tylko te spojrzenia na Pana i Jego na nas.

Jak zawsze otrzymujemy od Pana to o co prosimy ale także od czasu do czasu dodatkowe "bonusy". Tak było i tym razem, nie wiadomo skąd znalazła się przy nas miejscowa siostra zakonna. Dzięki naszej kochanej siostrze pielgrzymkowej mogliśmy posłuchać w przekładzie z języka niemieckiego na język polski krótkiej charakterystyki Cudownego Oblicza, a także zobaczyć jak zmienia się podczas różnych ekspozycji światła. 

Dziękujemy za przybliżenie nam wiadomości o bisiorze oraz za tłumaczenie.

Niestety, czas ma to do siebie, że szybko ucieka. Jeszcze zakup kilku pamiątek, szybkie cappuccino i zbiórka w autokarze. Ruszamy. Teraz trasa wiedzie do Lanciano. Miejsca pierwszego Cudu Eucharystycznego. Trasa dość prosta i nie za długa. Musimy cofnąć się do Pescary i na jej wysokości skręcić na południe i później znów wjechać w stronę Rzymu. Cały odcinek ma ok. 75 km. 




Po ponad godzinnej jeździe docieramy do Lanciano. Przepiękne miasteczko kryjące w sobie szczególny skarb chrześcijaństwa - pierwszy Cud Eucharystyczny. Parking usytuowany jest w samym centrum, od pięciu do dziesięciu minut drogi do kościoła. Patrze odruchowo na zegarek, nie jest dobrze, jeszcze pół godziny i rozpocznie się pora sjesty. Dla turystów i pielgrzymów jest to uciążliwe. Pokonując znaczne odległości nie sposób wszystkiego przewidzieć i zaplanować, a tym bardziej wszędzie zdążyć na czas. Nie wiem jak to się stało ale wszyscy poszli w drugim kierunku, a ja za nimi, na tyłach. Po chwili się zorientowałem, że coś tutaj nie tak. Wszyscy powinni iść za przewodnikiem, a nie przed nim... :-( Zawróciłem wszystkich i poszliśmy już w dobrym kierunku. Po chwili doszliśmy do kościoła. Chcieliśmy tutaj odprawić Mszę Świętą, a po niej zawierzyć nas w szczególny sposób Przenajdroższej Krwi Chrystusa. Był to jeden z punktów naszej odpustowej pielgrzymki ale niestety, tutaj przestrzegają czasu sjesty. Mając do wyboru czekanie do piętnastej czy jazdę i szybciej być u o. Pio, wybraliśmy tą drugą opcję. Udało się nam przeciągnąć o dziesięć minut zamknięcie kościoła, tak aby każdy mógł przejść obok relikwii i je uczcić.








Wracamy do autokaru. Dla Włochów to czas odpoczynku, południowego posiłku, relaksu, stąd po chwili na ulicach robi się cicho. Czas sjesty, a my ruszamy dalej.


Do pokonania pozostaje nam około 160 km. co daje nam ok. dwóch godzin jazdy, zaś z planowanym postojem trzy. Jednym słowem jest dobrze, na szesnastą będziemy na miejscu. 

Dojechaliśmy do San Giovanni Rotondo. Musimy jeszcze pobrać kartę wjazdu do miasta na tzw. Check Point`ie. Check Point jest na rogatkach San Giovanni, chwila postoju i mamy już upragnioną kartę wjazdu do miasta. Oprócz niej dostajemy zaproszenie na zakupy miejscowych specjalności wraz z degustacją. Jedziemy, Dom Pielgrzyma znajduję się w centrum, stromy podjazd pod górę. Nie możemy tutaj się zatrzymać, za stromo, ruszenie z miejsca autokarem równoznaczne jest ze spaleniem sprzęgła. Jedziemy dalej, staniemy na dworcu autobusowym. Sprawnie opuszczamy autokar, zabieramy bagaże, pilnując aby nie znalazł się wśród nas obcy amator cudzych walizek. 

Zakwaterowanie już dopracowaliśmy do perfekcji. Chwila, moment i wszyscy mają klucze. Warunki są bardzo dobre. O 18.00 mamy Mszę Świętą z nabożeństwem majowym, a po niej ruszamy do naszej zaprzyjaźnionej restauracji na kolacje. Oczywiście kto chce idzie z nami. Ku mojemu zdziwieniu są wszyscy. Zbieramy się w recepcji i znowuż Pan daje nam coś więcej niż oczekiwaliśmy. Nagle do Domu wchodzi włoski arcybiskup Michele Castoro, Aurelia wyrywa się i prosi go o błogosławieństwo dla całej grupy. 



W krótkiej rozmowie pyta się skąd jesteśmy, co tutaj robimy i gdzie zmierzamy. Dowiadujemy się, że był przyjacielem naszego papieża, św. Jana Pawła II, że bardzo go cenił. Na koniec rozmowy poprosił nas o wspólną modlitwę poczym pobłogosławił nas i wykrzyknął trzy razy Viva Jan Paweł II i Viva Polonia. Znowuż potwierdził się ogromny szacunek dla naszego narodu. Po chwili też słyszymy, że recepcjonista woła Aurelia, Aurelia, podchodzimy do niego i okazuje się, że przyszedł Włoch z Domu Ulgi w Cierpieniu i zaproponował nam zwiedzanie szpitala. Ucieszyliśmy się niezmiernie. Tyle razy próbowaliśmy zwiedzić Dom Ulgi i nigdy nie było nam to dane - tym razem jesteśmy zaproszeni. Ustaliliśmy, że w dniu jutrzejszym o 9.00 rano spotkamy się przed portiernią.


Ruszamy na kolację, to tylko pięć minut drogi. Po chwili jesteśmy już na miejscu. Aurelia dzwoni do właścicielki lokalu, otrzymujemy skonto. Niezły widok, prawie pięćdziesiąt osób wchodzących do restauracji. Chwila, moment i dla wszystkich były stoły. Język polski za triumfował. Jeszcze krótkie tłumaczenie listy dań i zamawiamy. Wszyscy zamawiają pizzę i oczywiście włoskie wino. Z początku obawiałem się jak to będzie gdy nie wykupi się dla całej grupy obiadokolacji w Domu Pielgrzyma. Teraz już wiem, że był to dobry pomysł, ponieważ jak zawsze mówię dane miejsce nie tylko poznaję wzrokiem i słuchem ale również dotykiem, zapachem i smakiem. Tutaj nie tylko możemy dotknąć tego wszystkiego co składa się na słowo Italia wzrokiem ale wszystkimi zmysłami. Poprzez taką tradycyjną włoską biesiadę nie tylko poznajemy tzw. folklor tej ziemi ale również uczymy się wielu rzeczy, a nade wszystko mamy możliwość, my jako grupa, poznać się lepiej. 


Minął kolejny Boży dzień, błogosławiony, pełen wrażeń dzień. Idziemy spać. Dobranoc.

San Giovanni Rotondo (16.05.2014)

Kolejny dzień u o. Pio. Nie rozpoczął się za uroczo. Niebo zaciągnięte chmurami, nie pada ale leje jak z cebra. Ulice zamieniły się w prawdziwe rwące potoki. Schodzimy na śniadanie. Przygotowano nam je w oszklonym patio. Widzimy jak ściana wody rozbija się o szklane elementy konstrukcji. Niestety, życie pielgrzyma jest pełne niespodzianek. Z drugiej strony może ktoś właśnie w tej chwili cieszy się z tego deszczu. Nic, damy radę.


Śniadanie super, szwedzki stół, chleb i wędlina. Zawsze się martwię aby pielgrzymi byli najedzeni. Wszystkim smakuje, uśmiechnięte buzie pomimo nostalgicznej pogody. Od razu po śniadaniu zbiórka i wychodzimy do Domu Ulgi w Cierpieniu. Ja czekam z siostrą Grażynką na samochód aby i ona mogła po obcować z o. Pio. Samochód się spóźnia, a grupa już dawno poszła. Nic, trudno, zawsze chciałem zwiedzić szpital dzieło o. Pio ale jeżeli jest taka Twoja wola Panie, to trudno, zostanę tutaj z siostra Grażyną. W końcu miłość bliźniego jest ważniejsza niż zwiedzanie.




Samochód w końcu podjechał. Po chwili byliśmy już w starym kościele. Ustawiłem siostrę w wózku tak aby mogła uczestniczyć we Mszy Świętej. Sam poszedłem rozejrzeć się, przygotować do oprowadzenia pielgrzymów. Gdy już miałem wchodzić do "Namiotu Spotkań" zadzwoniła Agnieszka z naszej grupy pielgrzymkowej z informacją, że mam przyjść do szpitala, ponieważ czekają na mnie. I w taki sposób przysłużyłem się bliźniemu, a także zwiedziłem Dom Ulgi.


Sam szpital jest wielkim dziełem założonym przez o. Pio. Mogą się tutaj leczyć ludzie o różnym statusie materialnym, a także z całego świata. Dom utrzymuje się z darowizn, ofiar, dzieł przy nim stworzonych (np. Dom Pielgrzyma w którym mieszkaliśmy) oraz środków pochodzących ze Stolicy Apostolskiej.




Idea i historia Domu Ulgi w Cierpieniu 


Od 1925 roku Ojciec Pio zabiegał o utworzenie szpitala w San Giovanni Rotondo. Pierwsze próby udaremniło trzęsienie ziemi. Wtedy legły w gruzach dawne zabudowania klasztorne, przekształcone w mały szpital, mogący pomieścić zaledwie 20 łóżek. Jednak nie zniechęciło to Ojca Pio. W 1947 roku w pobliżu klasztoru kapucynów rozpoczęła się budowa kliniki, która połączyła ofiarodawców z całego świata. Inauguracja kliniki odbyła się w 1956 roku, a Ojciec Pio nazwał ją Domem Ulgi w Cierpieniu, co najlepiej oddaje charakter tego dzieła. Obecnie jest to jeden z największych i najnowocześniejszych szpitali w Europie.*



Szpital dzisiaj 


Mimo iż Dom Ulgi w Cierpieniu u swych źródeł jest przedsięwzięciem prywatnym, oddanym przez Ojca Pio pod jurysdykcję Stolicy Apostolskiej, działa w ramach państwowej służby sanitarnej i posiada status generalnego szpitala regionu. Kolejne rozbudowy pozwoliły zwiększyć ilość miejsc z początkowych trzystu do ponad tysiąca. Szeroko rozwinął się sektor medyczny oraz chirurgiczny. Polimabulatorium Jana Pawła II jest ostatnim zrealizowanym projektem Domu Ulgi w Cierpieniu. Szpital prowadzi działalność kliniczną w ścisłym kontakcie z włoskim Ministerstwem Zdrowia i głównymi ośrodkami poszukiwań naukowych we Włoszech i Europie. Organizuje również zjazdy naukowe na poziomie regionalnym, krajowym, a także międzynarodowym. Ze względu na wymogi technologiczne, personalne i organizacyjne Dom Ulgi w Cierpieniu uchodzi za jeden z najbardziej prestiżowych szpitali we Włoszech.*


* Źródło: www.głosojcapio.pl


Pierwsza kaplica w Domu Ulgi w Cierpieniu
Kościół w Domu Ulgi w Cierpieniu

Kuchnia Domu Ulgi w cierpieniu
Wydaje się tutaj ponad 2000 posiłków dziennie

Muzeum w Domu Ulgi w Cierpieniu

Muzeum w Domu Ulgi w Cierpieniu

Muzeum w Domu Ulgi w Cierpieniu


Nasza przewodniczka mówiła w języku angielskim, Aurelia tłumaczyła na język polski. Zwiedzanie trwało około godziny. Przeszliśmy nie tylko przez korytarz szpitalne ale również mogliśmy wejść do mini muzeum poświęconego o. Pio, pierwszej szpitalnej kaplicy, kościoła zbudowanego wewnątrz szpitala, szpitalnej kuchni. Na koniec zebraliśmy dobrowolną ofiarę na rzecz tego dzieła. W podziękowaniu otrzymaliśmy już po powrocie list, którego skan poniżej prezentuje.





Deszcz nadal leje. Moje buty nasiąkły jak gąbka. Trzeba wyczuć moment najmniejszego opadu aby przemknąć na drugą stronę do kościoła. Jesteśmy mokrzy ale szczęśliwi. Rozpoczynamy nawiedzenie tego miejsca od pierwotnego, małego kościoła, w którym to o. Pio z tak wielką czcią odprawiał Msze Święte, które dochodziły i do trzech godzin. Po lewej jest za szklaną szybą konfesjonał, w którym rozgrzeszał o. Pio.





Idziemy dalej, wchodzimy do nowego kościoła, znacznie większego. Przechodzimy pod mosiężną figurą Ojca Pio, tutaj każdy pragnie dotknąć dłoni Ojca. Napisz na cokole głosi: "Kto powie (westchnie) Ojciec Pio, jest moim dzieckiem" (w wolnym tłumaczeniu). 





Idziemy dalej mijamy kaplicę z relikwiami św. Jana Pawła II. W kaplicy góruje duży obraz świętego ułożony z drobnej mozaiki. Przechodzimy dalej, teraz wystarczy skręcić w lewo i zejść w dół aby dojść do dawnego grobu o. Pio (Tomba). Schodzimy tam, gdzie od chwili śmierci do jeszcze niedawna spoczywał święty. Krótka modlitwa, chwila refleksji. Gdy wydobyto trumnę z o. Pio, w wewnętrznej trumnie, pod szklaną płytą zauważono grube krople wody. Miało się wrażenie jakby Ojciec nadal żył i oddychał, a para była rezultatem właśnie tego oddychania. Sami uczeni byli pod wrażeniem, że pomimo wszech obecnej wilgoci ciało zakonnika jest tak dobrze zachowane. Praktycznie na twarzy poza drobnymi ubytkami nie było śladu upływu czasu, ani rozkładu. 


Mama o. Pio
Tata o. Pio

Pietrelcina - miejsce urodzenia o. Pio

Idziemy dalej, czas na muzeum o. Pio. Zebrano tutaj liczne pamiątki związane z życiem zakonnika. Wrażenie robi ściana zastawiona stosami, ułożonych jeden przy drugim listów, które napłynęły do o.Pio praktycznie z całego świata. Podobno Ojciec na każdy z nich odpowiedział, jeżeli nie mógł odpisać osobiście czynił to poprzez jednego z braci.

Listy do o. Pio
Muzeum o. Pio

Medaliki o. Pio

Relikwie o. Pio

Wejście do muzeum


Przechodzimy dalej, cela o. Pio. Mamy szczęście, że nikogo nie ma. Można przez dłuższy moment kontemplować to pomieszczenie. Surowe wnętrze, bez wygód, mała, ciasna zakonna cela. Kilka zdjęć bliskich na ścianie, obrazy świętych i krzyż. Wszystko to było niemym świadkiem walki duchowej o. Pio. 


Cela o. Pio


Idziemy dalej, poprzez liczne pamiątki, które stały się relikwiami przechodzimy wąskimi korytarzami do chóru. W tym miejscu, przed Najświętszym Krucyfiksem o. Pio otrzymał święte rany zwane stygmatami. 



Młody o. Pio
Idziemy dalej, poprzez sklep z pamiątkami schodzimy na dół do postaci św. Jana Pawła II, z roku w którym już jako papież przyjechał do San Giovanni. Nie przepadam za takimi odlewami woskowymi ale cóż zrobić. Wychodzimy bocznymi drzwiami aby zobaczyć całoroczną szopkę Bożonarodzeniową. 




Teraz wracamy do kościoła, postaramy się umówić Mszą Świętą oraz błogosławieństwo relikwiami o. Pio. Udało się. Ojciec, który zajmował się przez ostatnie trzy lata o. Pio pobłogosławi nas rękawiczką oraz krzyżem o. Pio. Wołamy wszystkich i idziemy do małego pokoju zakonnika. Opowiada on w kilku słowach o tym miejscu i o świętym, później podaje relikwie o. Pio ks. Zbyszkowi, a ten nas, każdego z osobna błogosławi. Tak umocnieni, dziękując Bogu za tą wielką łaskę śpiewamy jako dziękczynienie Bogu i podziękowanie dla Ojca - "Czarną Madonnę". Widać na twarzy zakonnika wzruszenie, nie jedne i nasze oczy zachodzą łzami. Sam ojciec w podziękowaniu powiedział nam, że wielkim jego marzeniem było pojechać do Polski, do Częstochowy, do Czarnej Madonny. Jednak nigdy nie było to mu dane ale był w Amerykańskiej Częstochowie i tam dotykał kamienia z Częstochowy, a to już tak jakby tam, sam, osobiście był.




Idziemy jeszcze do Namiotu Spotkań. Sam Namiot nie jest kościołem, kaplica znajduje się po lewej stronie wejścia. Na oknach w nowoczesny sposób zawisły witraże. Różne są zdania o tym obiekcie i różne o witrażach. Jest to nowe spojrzenie na sztukę sakralną, musimy wiedzieć, że współcześni Michała Anioła także uważali jego dzieło za obrazę Bożą i działanie Antychrysta. Dzisiaj jest to jedno z najcenniejszych dzieł sztuki.


Namiot Spotkań

Dawny ogród zakonny


Namiot Spotkań



Baptisterium



Nowoczesne w formie witraże



Zdjęcia powyżej: Kaplica z Najświętszym Sakramentem w Namiocie Spotkań.

Schodzimy w dół, w olbrzymiej krypcie, tuż pod posadzką namiotu znajdują się doczesne szczątki świętego Kapucyna. W sali pokrytej mosaikami, w szklanej trumnie, wystawiony jest na widok publiczny święty. Wygląda tak jakby dopiero zasnął. Twarz z charakterystyczną brodą, lekko uśmiechnięte usta, zamknięte oczy. Widok śpiącego człowieka, tylko ręce mówią, iż jest to sen wieczny ziemskiego ciała. 




Niewielka kolejka przesuwa się spokojnie. Każdy chociaż przez chwilę chce "porozmawiać" z kapucynem. Co On chciałby mi powiedzieć? Czy leżałby tak spokojnie gdyby żył? Czy patrząc na mnie by nie wpadł w "świętą złość"? Jak wygląda moje życie? Czy jestem szczery w tym co robię, czy żyję w pokoju z Bogiem i bliźnim? Tyle pytań... i czy będzie odpowiedź ...




Przechodząc dalej siadamy na przeciw sarkofagu. Właśni teraz jest czas na chwilę zadumy ..., cisza ...






Kaplica o. Pio

Do Mszy Świętej mamy czas wolny, każdy we własnym zakresie wykorzystuje ten czas. O szesnastej spotykamy się na wspólnej Mszy Świętej w starym kościółku. 







Msza Święta w starym kościele, przy ołtarzu przy którym Eucharystie sprawował sam o. Pio jest na pewno niesamowitym przeżyciem nie tylko dla kapłanów ale również dla ministrantów i wiernych. Kwadrans przed Mszą Świętą mamy być w zakrystii. Otrzymujemy komże, i jak zwykle sznurki, które trzeba wiązać, nie najlepiej nam to wychodzi. Wychodzimy równo o szesnastej, wszystko odbywa się jak w szwajcarskim zegarku. Poprzez starą zakrystię wychodzimy przed ołtarz. Jako ministrant siadam na ławie, na której siedział sam o. Pio. Rozpoczyna się Święta Eucharystia, ks. Waldemar prosi wszystkich o modlitwę wstawienniczą przed wygłoszeniem homilii. Wszyscy wsłuchują się w słowa księdza, może wielu odnajduje siebie w tych słowach - świadectwie. Ojciec Pio, niesamowita postać, święty za życia. Działający również po śmierci. Myślę, że wszyscy przeżyli w sposób szczególny tą Mszę Świętą.





Po Mszy Świętej czas wolny, wieczorem idziemy na kolację do zaprzyjaźnionej restauracji. Widać, że wszyscy się już dobrze czują, zaczyna panować duch braterstwa. Zaczynamy być jedną wielką Bożą Rodziną. Myślę, że także z każdym dniem czujemy się coraz lepiej ze sobą. Bogu niech będą dzięki za dar jedności i miłości.


Matka Boża Łaskawa


Na prośbę pielgrzymów zadzwoniliśmy do sklepu z lokalnymi wyrobami aby można było jutro przyjechać do nich na degustację oraz zakup kilku specjałów. Umówiliśmy się na dziesiątą godzinę. 

Po kolacji idziemy jeszcze na wieczorne nabożeństwo, różaniec i Adorację. Wracamy do Domu Pielgrzyma, wieczorna herbata, chwila wieczornych rozmów Polaków i do łózek. Mija kolejny dzień naszego pielgrzymowania. 





San Giovanni Rotondo / Monte San Angelo (17.05.2014)


Zbudziłem się kilka minut po szóstej. Dzień przywitał mnie zachmurzeniem i chłodem. A miało być tak ładnie. Schodzimy na śniadanie. O dziesiątej musimy być już w autokarze, dlatego wszyscy się spieszą aby jeszcze chociaż na chwilę nawiedzić grób o. Pio.



Godzina dziesiąta, wsiadamy do autokaru, Pan ze sklepu z lokalnymi specjałami już czeka na nas aby nas podprowadzić na miejsce. Okazało się, że nie tylko on czeka ale również gościu z check pointu. Niestety nie rozerwiemy się, umówiliśmy się wczoraj z tym pierwszym i z nim pojedziemy. Niestety, gościu z check point`u okazywał swoje niezadowolenie specjalnie blokując nas i tak dwadzieścia kilometrów na godzinę jechaliśmy przez dwa kilometry. Niestety głupota co niektórych i ich zatwardziałość, a także dziwne gangsterskie układy nie pozwalają normalnie innym żyć. Dojechaliśmy do czegoś co było dużym garażem, nasz gospodarz otworzył do degustacji butelkę wina. Powiem szczerze - takie sobie. Z perspektywy czasu okazało się, że to wszystko jedna wielka ściema. Te same produkty - tańsze, a wino o niebo lepsze można było kupić w Monte San Angelo. Więc na drugi raz nie jedziemy już w takie miejsca.


Po zakupach ruszyliśmy autokarem w dalszą drogę. Teraz czeka nas krótki odcinek wspinaczki w górę. Niecałe 23 km. pokonamy w pół godziny, a to oznacza że cały dzień mamy dla nas w Monte.


Trasa z San Giovanni Rotondo - Monte San Angelo
Poranna modlitwa, godzinki, kilka słów o miejscu do którego zmierzamy i już jesteśmy. Krętymi serpentynami wjeżdżamy na górę. Podjeżdżamy pod coś co wygląda jak dworzec autobusowy. Czyżby był to Dom Pielgrzyma? Rzeczywiście, tylko nie jest on zbudowany klasycznie, czyli od poziomu gruntu w górę lecz na odwrót - w dół. Dom jest dobudowany do skały, która stromo opada w dół. Z ciekawostek należy jeszcze nadmienić, że również winda ma inaczej oznakowane piętra. O ile "0" w windzie oznacza parter, to tutaj parter oznakowany jest jako "5".

Otrzymujemy klucze od pokoi. Rozlokowanie pielgrzymów dopracowaliśmy już do perfekcji. Wszyscy szybko i sprawnie otrzymują klucze. Jeszcze tylko kilka ogłoszeń i czas wolny aż do szesnastej. Idziemy przejść się po miasteczku. Monte Sant Angelo nie przypomina wszystkich tych miast, które mijaliśmy po drodze lub mieliśmy przyjemność w nich przebywać. Zupełnie odmienna architektura, czuć naleciałości greckie.





Na zdjęciu: Sanktuarium św. Michała Archanioła w Monte San Angelo.


Na zdjęciach powyżej: uliczki w Monte San Angelo









Same miasteczko usytuowane jest na górze. Ze względu na położenie odczuwa się tutaj wiejące z nad Adriatyku wiatry. Same miasto łagodnie opada na zboczu w kierunku Marfredoni. Stojąc na górze można dostrzec ponad dachami domów przebijającą lazurem toń Adriatyku. Rozpogadza się. Przebijające przez chmury słońce oświetla białe ściany domów. Szukamy miejsca aby coś przekąsić. Marzy mi się jakieś oryginalne danie z tego regionu. W poszukiwaniu odpowiedniej restauracji stanęliśmy vis`a vis sanktuarium przed wyłożonym menu. Czytając je podszedł do nas młody człowiek i zagadał w języku polskim. Okazało się, iż właścicielami restauracji są Polacy do spółki z Włochem, a że zawsze staram się wspierać naszych ziomali, więc weszliśmy do środka. Gadka, szmatka i już byliśmy znajomymi. Zamówiłem lokalne jedzenie oraz dzban dobrego, czerwonego wina z Pugli. Polecam tą knajpkę, naprawdę wyborne jedzenie.

W dole wspomniana knajpka
Wizytówka Ristorante "Al Battistero"

O godzinie szesnastej spotykamy się w sanktuarium. Wpierw ksiądz opowie nam o tym miejscu, później zwiedzimy muzeum oraz grotę. Nie możemy zapomnieć o dewocjonaliach, kamienna figura św. Michała Archanioła stanie na froncie naszego domu, zaś kamyki z groty rozdamy tym, którzy nas o nie prosili.


Św. Michał Archanioł, rzeźba wotywna p. Mariusza Drapikowskiego z Gdańska

O godzinie osiemnastej rozpoczęła się Msza Święta dla naszej grupy. W scenerii groty wraz z naszymi kapłanami stanęliśmy do wspólnej Eucharystii. Po Mszy udajemy się na obiadokolację. W przestronnej sali wystrojonej jak do ceremonii ślubnej przywitały nas zakryte białymi obrusami stoły. Jest tak jak siostra zakonna mówiła. Jedzenie jest znakomite, jest jego tak dużo, że nikt nie wychodzi głodny.



Po kolacji idziemy jeszcze do kaplicy aby odprawić nabożeństwo majowe. Ja już nie mogę się doczekać kiedy wejdę w wieczorną scenerię tego miasteczka. Bardzo lubię wieczorami chodzić po wszystkich zabytkowych miastach Italii. Tyle razy co byłem we Włoszech, tyle razy rozkoszowałem się tym wieczornym klimatem miejsc i nigdy nic złego mnie nie spotkało. Jeżeli ktoś nie szuka guza to go nie znajdzie.


Takich amatorów nocnych spacerów jest więcej, razem ze mną idą jeszcze inni bracia i siostra. Ze względu na sobotni wieczór ulice są pełne młodych ludzi. Jest gwarno. Schodzimy w dół miasteczka, naszym oczom odsłania się przepiękny widok wybrzeża Manfredoni. Liczne błyszczące w oddali światła wybrzeża ukazują zarys portowych instalacji. Łuna od światła delikatnie rozświetla linię brzegową. Widok cudowny. Dopisuje także pogoda, niebo się przejaśniło, jest ciepło.

Widok na Manfredonie (zatoka w ostrodze "buta" włoskiego)




Włócząc się po uliczkach Monte naszym oczom wyłonił się obraz przepięknie podświetlonych białych domków. Wzgórze pokryte kaskadowo domami - cudowny widok.


Tak spacerując wróciliśmy pod kościół św. Michała. Jeszcze kilka zdjęć. Pstrykając zdjęcia zauważyłem naszą nową znajomą - Polkę z restauracji. Chwila rozmowy  zostaliśmy zaproszeni do restauracji. Zawsze lubię podczas każdego wyjazdu porozmawiać z tubylcami. Człowiek dowiaduje się wielu ciekawych spraw. Dyżurnym tematem na którego podbudowie przechodzi się dalej jest pytanie jak trafili do Italii. Większość z moich rozmówców wymienia ekonomię i brak pracy w ojczyźnie. Po za ojczyzną są skazani na samych siebie. Włosi bardzo lubią Polki chociażby za ich przywiązanie do rodziny i chęć jej założenia i posiadania dzieci czego coraz częściej nie można powiedzieć o rdzennych włoszkach. Dlatego nie dziwi fakt, że nasza rozmówczyni poznała Włocha i założyli rodzinę. Obecnie jest w stanie błogosławionym z drugim dzieckiem.

Zamówiliśmy frutti di mare. Naprawdę polecam. Wszystko świeże o niepowtarzalnym smaku. Na pierwszy ogień szły ośmiorniczki, małże, vongole itp. Do tego dobre wino z Pugli - Primitivo. Ciężkie o głębokim rubinowym kolorze. Na dostawkę wzięliśmy łososia adriatyckiego zrobionego wg. starej miejscowej receptury. Czegoś takiego jeszcze nie jadłem, rozpływał się w ustach. I tak gadka szmatka i minęła północ, później zaś pierwsza. Trzeba było się zbierać, tym bardziej że za kilka godzin trzeba wstać.

Czego się dowiedziałem o tym miejscu? A mianowicie, że ciągle tutaj wieje, mniej lub bardziej ale wieje. Latem gdy na dole w Malfredoni upały szaleją to u góry jest około dwudziestu kilku stopni. Zimą zaś jest bardzo duża wilgotność. Zdarza się, ze spadnie śnieg ale to nie jest najgorsze. Najgorsze są opady marznącego deszczu. Wówczas góra zostaje odcięta od świata i do chwili odtajania drogi na górę nikt nie wjedzie ani z niej nie zjedzie. Taki stan rzeczy nie trwa długo, zazwyczaj dwa-trzy dni.

Wczesna poranna pobudka. W nocy było chłodno, jednak wysokość robi swoje. Szybki zimny prysznic i poleciałem jeszcze "ustrzelić" kilka fotek, tak aby zdążyć na Mszę Świętą o ósmej.










O godzinie ósmej zebraliśmy się wszyscy na Mszy Świętej - homilię wygłosił ks. Zbigniew. Po Mszy Świętej udaliśmy się na śniadanie po czym szybko się spakowaliśmy i ruszyliśmy w dalszą drogę. Tym razem pożegnamy już gościnną Puglię i kierując się na północ, wzdłuż wybrzeża Adriatyku, na wysokości Civitanova i Marche skręcimy na zachód i wjedziemy w region zwany Umbrią.




Monte San Angelo - Asyż (18.05.2014)


Ruszamy, jeszcze krótka rozmowa ze Strażą Miejską (Polizia multicipale), która chciała nas ukarać za wjazd pod hotel bez stosownego zezwolenia. Udało mi się sprawę załagodzić i ruszyliśmy bez dodatkowych kosztów. Dzisiejszy odcinek będzie dłuższy, mamy do pokonania ok. 470 km. Co prawda odzwyczailiśmy się od dłuższej jazdy ale cóż, w końcu jadą autokarem pielgrzymi. I jakby ktoś zapomniał to mamy: najlepszego kierowcę !





Po prawej stronie autokaru, za szybami mijamy półwysep Gargano, po chwili wyłania się lazurowa toń Adriatyku. Mijamy Pescarę, później palące się na autostradzie auto. Ze względu na to, że nie mamy dzisiaj wykupionych posiłków, musimy stanąć gdzieś po drodze na stacji paliw. Pogoda nam sprzyja. Czyste niebo zwiastuje ładną pogodę. Jeszcze kilkadziesiąt kilometrów i zjedziemy z autostrady w kierunku Asyżu. Z każdym kilometrem zmienia się także pejzaż. Żegnamy wybrzeże Marche i wjeżdżamy w krainę nazywaną Umbrią. Przez trzy kolejne dni to właśnie ona będzie naszym domem. 

Modlitwy, śpiewy, dowcipy, wszystko to spowodowało, iż czas szybko zleciał. Tak szybko, że zapomnieliśmy o jedzeniu. No to mamy problem, na miejscu o tej porze już nic nam nie przygotują, a tutaj wszyscy głodni. Nie możemy także trafić na nocleg. Niestety, oznaczenia drogowe w Italii nie należą do najlepszych. Zatrzymujemy się aby spytać się o drogę. Wąskie boczne drogi nie sprzyjają autokarom. Problem zawsze zaczyna się w momencie nawrotki na wąskiej drodze. W oddali widzimy starszego Włocha, Aurelia pobiegła do niego aby spytać się o drogę. Niestety nasz Włoch nie mówił w języku angielskim. Powtarzał tylko melodyjnym głosem là, là, là co oznacza tam, tam, tam. Poprosiłem aby kierowca zawrócił, bo skoro Włoch pokazuje tam, tam i macha w około, to znaczy że mamy zawrócić. I tak też się stało, dopiero wówczas zauważyliśmy drogowskaz "Centro TAU". W końcu dojechaliśmy na miejsce. Przepiękny Dom Pielgrzyma usytuowany u zbocza umbryjskich szczytów okalających Asyż. Cisza i spokój. Duży ogród i miejsce postojowe, przestronne pokoje. Zaskoczyła mnie także siostra zakonna przy której na dzień dobry produkowałem się w języku włoskim, a była to Polka. Więc znowuż miałem ułatwione zadanie. 

Szybko rozdzieliliśmy pokoje. Zmartwiła mnie siostra zakonna, która powiedziała że tutaj w wiosce nie ma gdzie zjeść o tej porze. Kuchnia w Domu jest już zamknięta. I co mam zrobić z pielgrzymami? Nic, w końcu gdzie dwaj lub trzej - Panie Ty mi dałeś tych ludzi, proszę zatroszcz się o posiłek dla nich. Poinformowałem, że jeżeli ktoś chce iść coś zjeść to spotykamy się o szóstej na dole. Nie macie pojęcia jaki byłem zdziwiony, że wszyscy się stawili - komplet. No to idziemy, jeżeli nic nie znajdziemy to będzie po mnie. Nabiją mnie na widelec i zjedzą. 

Schodzimy z góry do wioski, nie wiem skąd ale wiedziałem, że mamy skręcić teraz w prawo. Jeszcze kilka metrów, mój krok był coraz szybszy, a i stres urastał do niebotycznych rozmiarów. Jest! Pizzeria - tylko żeby była jeszcze otwarta i miała wystarczająco dużo miejsc. I .... jest otwarta i do naszej dyspozycji jest cały zewnętrzny taras. Dowiedziałem się od właścicielki, że serwują tutaj tylko regionalną pizzę - Francesco. Pomogłem wszystkim dokonać "mądrego" wyboru. W końcu zamówiliśmy dużo pizz i molto wino. Obsługa była zszokowana tak dużą ilością osób. Przy tak zastawionych stołach w gwarze rozmów, przesiedzieliśmy z dwie godzinki. 


 Asyż (19.05.2014)


Rozpoczął się kolejny dzień naszego pielgrzymowania. Poranna kawa stawia człowieka na nogi. śniadanie mamy tzw. wzmocnione. Proszę tylko nie myśleć, ze wzmocnili nam je alkoholem, nie , nie... Po prostu dostaliśmy szynkę, jogurty, serek. W stylu włoskim byłby tylko suchar z dżemem i słodkie ciastko. 

Dzisiaj ruszamy do Asyżu, miasta św. Franciszka. Już co nie którzy, którzy nie mogli się doczekać byli tam wczoraj wieczorem. Dzisiaj jedziemy wszyscy razem. Autokar wyjechał punktualnie o godzinie ósmej. Po tylu dniach wspólnego pielgrzymowania jesteśmy już zgrani i punktualni. Z drugiej strony punktualność to także miłość bliźniego. Dlaczego? Bardzo proste, nikt przez mój egoizm nie musi na mnie czekać. Zrozumienie sytuacji i bliźniego jest największym atutem katolika, chrześcijanina. Nawet za cenę rezygnacji z własnego ja. Po prostu liczy się tylko miłość bliźniego.

Żeby wjechać do Asyżu musimy pobrać kartę wjazdu na checkpoint`ie. Kartę należy kupić w dolnym Asyżu, na parkingu obok bazyliki Matki Bożej od Aniołów. Pomyślałem sobie, ze skoro już tutaj jesteśmy to wpierw pójdziemy odwiedzić Portiuncule, a dopiero później pojedziemy do Bazyliki św. Franciszka.

Ruszyliśmy więc z grupą do Bazyliki. Mijając kolorowe warzywa i owoce na targu, dotarliśmy przed wspomniany kościół. Tutaj jeszcze krótka historia miejsca i wchodzimy do środka. Naszym oczom wyłania się przepiękny mały kościółek, obudowany dużą bazyliką. To tutaj św. Franciszek odkrył swoje powołanie. Miejsce na stałe zostało powiązane z dolą i niedolą biedaczyny z Asyżu. Stąd Franciszek spoglądał na piękno otaczającej Asyż przyrody oraz na mury Asyżu.


Sama nazwa Portiuncula odnosi się do kawałka ziemi (tł. bardzo mały kawałek). Kawałek tej ziemi z zrujnowanym na niej kościółkiem należał do Benedyktynów. Kościółek był poświęcony Matce Bożej. Św. Franciszek z uwagi na wielkie nabożeństwo do Matki Bożej zaczął tam mieszkać i go odbudowywać. Bardzo często pogrążał się on w duchowej ekstazie i wówczas słyszał przychodzących tam Aniołów, którzy nieustannie nawiedzali kościół. Ze względu na tych niebiańskich posłańców zaczął on nazywać kościół: Świętej Maryi od Aniołów. Benedyktyni widząc zaangażowanie w odbudowę Franciszka chcieli mu przekazać ów kościół, jednakże on ze względu na wierność ubóstwu postanowił go odnajmować od zakonu płacąc za to rocznie koszykiem ryb z rzeki Tescio.


Tutaj także zakon przyjął św. Klarę jako swoją duchową córkę. Tutaj także swój ziemski żywot zakończył sam Franciszek (miejsce śmierci świętego - za kościółkiem po prawej stronie). Są tam także relikwie zmarłego.

Pewnej nocy lipcowej 1216 roku gdy święty Franciszek modlił się w tym małym kościele pełen troski o zbawienie wszystkich ludzi prosił na modlitwie o przebaczenie grzechów ludzkości. Wówczas, nagle ogromne światło rozjaśniło całe wnętrze kościoła, a oczom Franciszka ukazał się Pan Jezus wraz ze swoją Matką. Pan Jezus z Maryją stali jakby na olśniewającym z każdej strony obłoku, pośród ogromnej ilości Aniołów. Franciszek upadł na kolana zaś Pan Jezus przemówił do niego: "Franciszku bardzo gorliwie modlisz się o dobro dusz. Proś Mnie, czego pragniesz dla ich zbawienia".

Franciszek wpadł w zachwyt a gdy powrócił do siebie powiedział: „Panie, ja, biedny grzesznik błagam Cię o udzielenie odpustu wszystkim tym, którzy odwiedzą ten kościół i w pełni żalu za grzechy je wyspowiadają. I ja proszę Przenajświętszą Maryję, Twoją Matkę, pośredniczkę ludzi, żeby wstawiła się za nimi prosząc o tą łaskę.”

Matka Boża z błaganiem zwróciła się do Swojego Syna. Pan Jezus odpowiedział: „Wielką rzeczą jest to, o co Mnie prosisz, ale ty jesteś godzien nawet jeszcze większych rzeczy Bracie Franciszku i wielkich rzeczy dostąpisz. Tak więc Ja akceptuję Twoją prośbę, ale ty będziesz musiał udać się do Mojego Wikariusza, któremu powierzyłem moc wiązania i rozwiązywania w Niebie i na ziemi z prośbą w Moim Imieniu o udzielenie tego odpustu”.

Wraz z towarzyszem, Franciszek udał się do Papieża Honoriusza III prosząc go o udzielenie pozwolenia, żeby każdy,  kto odwiedzi ten kościół i z pokornym sercem wyspowiada swoje grzechy mógł zostać oczyszczony z wszelkiego grzechu i kary, i stać się takim jak gdyby właśnie został ochrzczony. 
Papież udzielił zgody na tą prośbę. Odpust został rozciągnięty na wszystkie kościoły parafialne na całym świecie.  Data została ustalona na czas od nieszporów w dniu 1 sierpnia aż do zachodu słońca w dniu 2 sierpnia, który jest dniem święta Matki Bożej Anielskiej. Prawdopodobnie Św. Franciszek otrzymał ten dar od Naszego Pana, ponieważ w dniu 1 sierpnia obchodzone jest Święto uwolnienia Św. Piotra z kajdanów i oswobodzenia z więzienia. 

Potęga tego odpustu polega na tym, że temu, kto się o to ubiega zostają całkowicie odpuszczone grzechy popełnione od dnia chrztu świętego, aż do momentu przekroczenia progów kościoła parafialnego w celu uzyskania odpustu. 

Próbujemy załatwić Mszę Świętą, niestety nie da rady, wszystkie godziny zajęte. No cóż, pozostaje jeszcze zwiedzenie ogrodu świętego Franciszka. Wchodzimy z prawej nawy na ganek prowadzący do ogrodu. Mijamy zakrystię i skręcamy w lewo. W oddali z wyciągniętymi rękoma wita nas święty, który trzyma koszyk z ptakami. Są one tutaj od zawsze. Para białych ptaków przygląda się nam z zainteresowaniem.



Z tymi ptakami wiąże się także jeden z wielu epizodów z życia świętego, a mianowicie w  trakcie jednej z wędrówek św. Franciszek dojrzał z gościńca stadko ptaków. Zboczył z drogi i poszedł w ich stronę. Ptaki wcale się nie spłoszyły, a nawet nadleciało ich jeszcze więcej. Wtedy Święty przemówił do nich, wygłaszając ponoć najpiękniejsze kazanie w swoim życiu. Nauczał ptaki, że powinny chwalić Najwyższego za to, że dał im skrzydła, dzięki którym mogą latać, że zapewnia im pożywienie, na które nie muszą pracować. Ptaki zdawały się rozumieć słowa kaznodziei: zachowywały się cicho i wyciągały ku niemu szyje. Na zakończenie kazania św. Franciszek przeżegnał je znakiem krzyża i dopiero wtedy odleciały. 



Przechodząc dalej krużgankami możemy podziwiać ogród św. Franciszka. Legenda głosi, że podczas jednej z najcięższych walk duchowych jakie stoczył w swoim życiu święty z diabłem, była ta, gdy miotany cielesnym pożądaniem wybiegł z Porciumculi i rzucił się w rosnące nieopodal pokrzywy i chaszcze dzikich róż. Padając na ziemię nie doświadczył jednak bólu zadanego przez kolczaste łodygi gdyż straciły one swoje kolce. Do dziś w tym ogrodzie rosną róże bez kolców, a pośród nich stoi pomnik św. Franciszka z wilkiem. Dalej widzimy obraz przedstawiający właśnie to zdarzenie oraz miejsce w niszy kamiennego muru gdzie można wrzucać listy i zdjęcia do świętego. Krużganki zawijają dalej aby poprzez dziedziniec można było wyjść na plac przed bazyliką.


Tutaj można wrzucać listy do świętego Franciszka



Ze wspomnianym wilkiem, który towarzyszy św. Franciszkowi łączy się niesamowita historia, a mianowicie gdy św. Franciszek przebywał w Gubbio to w tym okresie miasto żyło w strachu przed wilkiem, który atakował stada owiec, a nawet zdarzało się, że zagryzł człowieka. Kiedy św. Franciszek chciał wyjść któregoś dnia poza mury miasta, strażnicy próbowali go powstrzymać. On jednak spokojnie odrzekł, że nie obawia się brata wilka. I poszedł - jak mniemano, na pewną śmierć. Spotkanie Świętego z dzikim zwierzęciem miało jednak przebieg zgoła nieoczekiwany.
Drapieżnik od razu spokorniał, gdy na powitanie św. Franciszek uczynił znak krzyża. Zakonnik powiedział zwierzęciu, że jeśli przestanie krzywdzić ludzi, oni będą go żywili do końca życia. Wówczas wilk podał Franciszkowi łapę na znak zgody, po czym pobiegł przy nodze Świętego do miasta. Odtąd mieszkańcy rzeczywiście chętnie go karmili, bo był dla nich żywym świadectwem cudu, jakiego dokonał św. Franciszek. 

Czas spędzony w pierwotnym miejscu powstania Zakonu Franciszkanów oraz w miejscu śmierci świętego pomału dobiega końca. Mijają już dwie godziny, które spędziliśmy w murach tejże świątyni. Wracamy do autokaru aby wyruszyć do górnego Asyżu. Po drodze ginie nam jedna z sióstr. Wszyscy szli razem, a siostry nie ma. Zatrzymała się na chwilę aby zrobić zdjęcie i to wystarczyło aby się zgubić. Brak telefonu u siostry nie pomaga nam w szybkim jej namierzeniu. Może ktoś się uśmieje ale jak zawsze krótka modlitwa, małe westchnienie do Pana i w sercu słyszę głos wstań i idź pod bazylikę. Tak też czynię i co? Spotykam tam siostrę! Razem wracamy do autokaru.

Jedziemy, kilka minut i będziemy w Asyżu, parkujemy u naszych sióstr w drugim domu pielgrzyma. Podchodzimy kilkadziesiąt metrów w górę aby od strony górnego parkingu rozpocząć zwiedzanie. Przed nami stary warowny zamek, który pobudowano na wzgórzu górującym nad Asyżem. Zamek uratowano przed całkowitym zniszczeniem jakie chciały mu zafundować wojska napoleońskie. Zresztą nie jest to jedyna pamiątka starych czasów, która ocalała. Starszą i o wiele cenniejszą jest starożytna Świątynia Minerwy, która dzięki kościołowi rzymsko-katolickiemu, który zamienił ją na kościół, ocalała. Potężne kolumny prowadzące do jej wnętrza do dzisiaj budzą respekt i podziw zwiedzających. Zawsze zastanawiam się w jaki sposób starożytni obrabiali, transportowali i układali jeden na drugim kamienne walce filarów.

Pierwszy kościół jaki zwiedzamy to Katedra pod wezwaniem Świętego Rufina.



Wychodząc z kościoła na olbrzymi dziedziniec możemy w niszach okalających plac podpatrzeć na jakiej wysokości dawniej znajdował się plac przy kościelny. Wyrzucane przez lata odpadki, gruzy, piaski i barszo często odchody, które były wyrzucane poza budynki spowodowały, iż plac wraz z okalającymi ulicami podniósł się. Dzisiejsza różnica w poziomach wynosi około jednego metra, sporo.


Z placu idziemy przed siebie, ulica lekko zawija w lewo prowadząc nas w dół na główny plac miasta. Charakterystyczna dla wielu miast Italii fontanna i tym razem nas wita. Duży plac miejski wita nas barwnymi gośćmi z Peru.







Postanowiłem pójść w stronę bazyliki św. Franciszka górnym tarasem. Z niego rozpościera się wspaniały widok na całą okolicę, a w oddali można dostrzec połyskujące w słońcu kopuły Porciumculi. Wybrałem tą trasę także po to aby pokazać pielgrzymom jeden z piękniejszych widoków na bazylikę w Asyżu. Jeszcze kilkanaście metrów i mamy przepiękną panoramę z bazyliką w tle.


Przed wejściem do bazyliki jeszcze tylko kilka słów, w bazylice panuje cisza, więc wykorzystuje zewnętrzny dziedziniec aby powiedzieć kilka słów o tym szczególnym miejscu.

Uliczka w Asyżu

Przed nami Bazylika w Asyżu



Wchodzimy do środka, przechodzimy obok miejsca gdzie w roku 1997 rozegrały się tragiczne sceny podczas ostatniego trzęsienia ziemi gdy zginęło czterech zakonników, jednym z nich był Polak. Przepiękne freski należą do jednych z najcenniejszych dzieł tego miejsca. Niestety, wiele z nich zostało zniszczonych bezpowrotnie. Przechodząc dalej schodzimy schodami na dziedziniec bazyliki, dalej wchodzimy do niższej części gdzie w podziemiach spoczywa ciało świętego. Był czas kiedy dokładnie nie wiedziano gdzie spoczywają doczesne szczątki świętego. Podczas jednej z prac badawczych natrafiono na sarkofag z tabliczką Franciszek. Od tej chwili, w tym miejscu czci się świętego oraz jego najbliższych braci.

Ustaliliśmy, iż spróbujemy znaleźć wolną kaplicę do odprawienia Mszy Świętej i gdy tylko wrócimy to wszyscy wyjdą z kaplicy i pójdą za nami.

Pobiegliśmy do biura obsługi pielgrzymów. Na naszą prośbę obsługujący tam pracownik powiedział nam, że jedyna wolna kaplica będzie za dziesięć minut, później zaś wchodzą następne grupy i do końca dnia będzie zajęta. Na pytanie czy uda nam się zebrać grupę odpowiedzieliśmy, że tak. Szkoda, że nie widzieliście miny gościa. Nie dowierzał nam. Pobiegłem po pielgrzymów i już po dziesiąciu minutach Ala zagrała pierwsze akordy pieśni na rozpoczęcie Mszy Świętej.

Po Mszy Świętej wychodzimy z bazyliki. Podziwiamy przepiękne drewniane rzeźbione ornamentami drzwi oraz plac przed bazyliką. Spokojnym krokiem idziemy poprzez stare kamienice, po średniowiecznych kamiennych płytach chodnikowych.

Widok na Bazylikę w Asyżu

Wszyscy są już zmęczeni i głodni. Czas na przerwę, długa przerwę w której każdy będzie mógł się posilić i samemu powałęsać po ulicach Asyżu.

Asyż, świątynia Minerwy
Włoskie lody

Trzy godziny sjesty minęły bardzo szybko. Niebo się zachmurzyło i spadły pierwsze krople deszczu. Zbieramy się pod fontanną i idziemy dalej. Pozostało nam do zwiedzania plac miejski z fragmentem domu świętego, Bazylika św. Klary oraz San Damiano. Więc ruszamy ... kilka kroków i już jesteśmy na placu miejskim. To tutaj, właśnie w tym miejscu Franciszek sądzony przez biskupa oddał wszystko swemu ojcu. Miejsce to symbolizuje pomnik przedstawiający rodziców świętego. Po lewej stronie od pomnika znajduje się mały kościół wybudowany na miejscu dawnej kamienicy rodziców. W jego wnętrzu, tuż po lewej stronie nawy głównej znajduje się niewielka nisza, komórka w której to ojciec zamykał Franciszka gdy ten był nieposłuszny.


Kościół w miejscu kamienicy rodzinnego domu Franciszka




Pomnik rodziców świętego. Łańcuch u matki symbolizuje oderwanie się od rodziny, szaty u ojca - oddanie wszystkiego co od niego otrzymał. 



Wychodząc z kościoła, bocznymi drzwiami od głównego ołtarza widzimy drzwi rodzinnego domu Franciszka, a po niżej piwnicę, w której dzisiaj mieści się niewielka kaplica z ołtarzem i płaskorzeźbą.

Bazylika św. Klary

Rynek przed Bazyliką św. Klary

Schodząc uliczką w dół wchodzimy na plac przed bazyliką, w której spoczywa w kryształowej trumnie św. Klara. Mijamy charakterystyczną karuzelę i wchodzimy do wnętrza bazyliki. To tutaj w podziemiach znajduję się małe muzeum skrywające w swych zbiorach relikwie związane ze świętą: przedmioty codziennego użytku, włosy - ścięte przez Franciszka, pierwszy habit. Po drugiej stronie możemy dostrzec ciało świętej, zachowane do dzisiaj.


Wychodząc na górę udajemy się do kaplicy po prawej stronie, która skrywa jedną z najcenniejszych relikwii związanych ze św. Franciszkiem, a mianowicie krzyż franciszkański, z którego Jezus przemówił do św. Franciszka: "Franciszku idź i odbuduj mój kościół". Chwila kontemplacji w tym miejscu. Każdy odmawia modlitwę św. Franciszka. Cisza i skupienie. Trudno to oddać w słowach.

Czas nieubłaganie pędzi. Na 18.30 mamy być w kościółku San Damiano. Musimy być troszkę wcześniej ze względu na naszą sporą gromadkę. Idziemy na piechotę, spacerem to 20 minut drogi z górki. Po drodze odmawiamy jeszcze Anioł Pański. Przychodzimy w sam raz. Jest jeszcze w miarę pustawo. Nasza rodzina pielgrzymkowa zapełnia prawie cały kościółek. Czekamy z niecierpliwością na Nieszpory i Adorację Najświętszego Sakramentu w tym mistycznym miejscu.

Kościół San Damiano

Kościół San Damiano

Kaplica zewnętrzna kościoła San Damiano

Dostąpiliśmy wielkiej uczty duchowej. Nie tylko modlitwa, śpiew, dym kadzidła i postawa samych zakonników ale przede wszystkim sama obecność Jezusa Chrystusa, który, mam nadzieję, że wszyscy to czuli, był namacalnie pośród nas. Żadne słowa nie oddadzą tego czasu i przeżyć, tego co się doświadcza na modlitwie w tym małym kościółku. Wieczorna sceneria, blask świec i zapach kadzidła dopełnia tego wszystkiego co wiąże się z modlitwą.

Kościół San Damiano

Już wieczór. Słońce zachodzi nad San Damiano. Święty Franciszek usiadł na skraju ogrodu i wpatrując się w zachodzące światło słoneczne dziękuje Bogu Ojcu za brata księżyc i siostrę słońce. 

Po dniu pełnym wrażeń wracamy do autokaru. Piętnaście minut jazdy i będziemy na noclegu. Jutro także dzień, mam nadzieję, pełen wrażeń. Dzień niespodzianka.



Święty Franciszek

Dzień niespodzianka (20.05.2014)
Cascia i San Felice


Już wyżej zdradziłem jaka była przygotowana niespodzianka. Rano po śniadaniu ruszyliśmy w drogę. Nastał dzień w którym miałem zdradzić niespodziankę. Wiele razy różni pielgrzymi podchodzili nas aby dowiedzieć się gdzie też pojedziemy w dzień niespodzianki. Nie puściliśmy, jak to się mówi, pary z ust. Szczególne podziękowania należą się mojej żonie, dla której to była wielka mordęga. Wcześniej ogłoszony konkurs w autokarze na zgadul zgadule właśnie dobiegł końca. Ostatnie głosy spłynęły do pielgrzymkowego kapelusza. Było wiele typów m.in. Rzym, plaża, markety, Siena. Niestety, to były błędne odpowiedzi. Kilka kartek było celnych. Z pośród nich nasza sierotka wylosowała nowego właściciela włoskiej nalewki leczniczej.

Nasza dzisiejsza trasa Asyż - Cascia - San Felice


Informacja, że jedziemy do Świętej Rity ucieszyła wszystkich, myślę że szczególnie tych którzy przeżywają problemy w swoich małżeństwach. 86 km. drogi pokonaliśmy w ponad godzinę. Sam przejazd do Casci nie jest szczególnie imponujący. Brak tutaj widoków zatykających dech w piersiach, brak też jakieś nadzwyczajnej architektury. Zwykły krajobraz. Przejazd mijał szybko, wszyscy wsłuchali się w życiorys świętej od spraw trudnych. Historia życia św. Rity bardzo często przypomina nasz własny. Wszystkie zmagania, nie zrozumienie, upadki. Może właśnie dlatego ta święta wydaje się nam tak bardzo bliska.

Dojechaliśmy na dolny parking. Stąd schodami ruchomymi wjeżdżamy na górę. Nasza siostra o kulach pojedzie busem, który specjalnie po nią przyjedzie z miasteczka. Fajnie, ze ktoś pomyślał o niepełnosprawnych.

Krętymi ulicami Casci dochodzimy do Bazyliki. Piękna dwu wieżowa bazylika o prostej, mało finezyjnej bryle. Mamy to szczęście, ze jesteśmy kilka dni przed odpustem św. Rity. Całe miasteczko przygotowuje się do tej uroczystości. Kościół udekorowany szarfami. Wchodzimy do środka bazyliki. Od razu rzuca się w oczy kolorystyka świątyni. Jaskrawo niebieskie ściany i sklepienia nadają specyficzny klimat temu miejscu.





W bocznej kaplicy znajdują się doczesne szczątki świętej. Kryształowa trumna kryje w swoim wnętrzu nierozłożone ciało. Święta, która do końca była wierna swojemu powołaniu. Wpierw spełniła się jako żona i matka, później zaś jako siostra zakonna. Raz po raz do krat odgradzających wiernych od trumny podchodzi siostra zakonna, która rozdaje płatki róż.




Płatki róż, pszczoły, winorośl - wszystko to jest związane z życiem świętej Rity. Stąd nie dziwi fakt, ze wszędzie gdzie się tutaj spojrzy widać właśnie te atrybuty świętej.

Pszczoły (które według legendy, gdy była niemowlęciem, miały wlatywać do jej ust, nie czyniąc jej krzywdy) i róże (zimą ciężko chora Rita prosiła o przyniesienie z ogrodu róży; ku zdumieniu sióstr znalazły tam świeży kwiat) oraz winorośl, która wypuściła pędy pomimo kawałka suchego drewna.

W planie mamy również zwiedzanie monastyru, w którym przebywała święta. Co godzinę wpuszczana jest grupa. Zajmujemy miejsce przed brama klasztoru i czekamy na naszą kolej. Prawie godzinę przyjdzie nam stać, wymieniamy się, jeden drugiemu trzyma miejsce. Fajnie, ze tak się już zgraliśmy.

Aurelia poszła prosić o olej świętej oraz puder - sakramentalia. Gdy używa się ich nabożnie przynoszą ukojenie i ochronę. "Zakon żebraczy", w końcu jest nas spora grupka. Siostra wydająca sakramentalia łapie się za głowę. Tak dużo... Prośba, prośba, prośba, w końcu siostra się łamie. Kilka fiolek dostajemy dla pielgrzymów.

Nadszedł czas wejścia do środka klasztoru. Wszyscy chętni wchodzą do środka. Spory dziedziniec klasztoru wita nas starym krzewem winorośli. Według legendy to ten krzew winny wyrósł dzięki pokorze świętej. Przełożona kazała świętej Ricie zakopać kawałek uschniętego drewna i codziennie podlewać, tak długo aż wyda zielone łodygi. Jakie było zdziwienie przełożonej gdy suchy kawałek drewna wydał wpierw zielone łodygi, później zaś dorodne wino.



Przechodząc dalej, wspinamy się po schodach w górę. Przechodząc korytarzami klasztoru kierujemy się do starej kaplicy, w której święta dostępowała mistycznych uniesień.


Cisza, spokój i piękne widoki, to wszystko składa się na klasztor w Casci. Tradycyjne umbryjskie budownictwo kamienne, drewniane dodatki i metalplastyka.  Kolory majowej roślinności wtopione w niebieską toń włoskiego nieba. Przepiękna pogoda. Cóż więcej chcieć.



W oddali widać najwyższy szczyt Apenin - Gran Sasso


Wychodząc z kaplicy schodzimy w dół, wchodzimy do wnętrza niedużego korytarza. To tutaj, po lewej stronie była cela świętej. Dalej, w specjalnie wybitych witrynach możemy podziwiać skromne, ascetyczne wnętrze celi oraz pierwszą zwykłą trumnę i trumnę szklaną, w którą była złożona po śmierci. Na drewnianej trumnie widnieje namalowana postać świętej. Prawdopodobnie jest to najstarszy wizerunek świętej. Samą trumnę wykonał rzemieślnik, który modląc się przy zmarłej dostąpił łaski uzdrowienia chorych, niesprawnych rąk. W dowód wdzięczności wykonał ów trumnę. Na trumnie widnieje również epitafium w języku włoskim, mówiące o tym, że przez 15 lat Rita nosiła stygmat ciernia. W szklanym sarkofagu ciało Rity spoczywało od 1745 - 1930 roku. Po wybudowaniu nowej bazyliki, w roku 1947 zostało przeniesione i złożone w nowej trumnie.


Pierwsza trumna

Pierwsza szklana trumna

Przed celą św. Rity
Wychodząc na zewnątrz przechodzimy przez ogród św. Rity. To tutaj rosną róże. To tutaj zakwitła zimą przepiękna czerwona róża.




Ostatnie fotki i czas naszego pobytu w monastyrze kończy się. Wychodzimy na zewnątrz. Na ulicach jest absolutna cisza - to czas sjesty.



Przechodząc prawą stroną kościoła weszliśmy do dolnej kaplicy. To tutaj spoczywają w szklanej trumnie doczesne szczątki s. Marii Teresy Fasce. To ona w znaczący sposób przyczyniła się do wzrostu kultu świętej Rity oraz to za jej przyczyną, prośbami i staraniami pobudowano nową bazylikę.



Po drugiej stronie dolnej kaplicy znajduje się relikwia Cudu Eucharystycznego - strona brewiarza z odciśniętym na niej krwawym śladem Hostii. Cud Eucharystyczny, którego pamiątkę można oglądać w Cascii, miał miejsce w Sienie w 1330 r., zatem dużo wcześniej, zanim urodziła się św. Rita. Gdy jeden z młodych sieneńskich kapłanów, idąc do chorego, włożył Hostię niedbale między kartki brewiarza, zamiast jak to winien uczynić, do cyborium - ta poczęła krwawić, plamiąc dwie strony modlitewnika. Kapłan zrozumiawszy swój błąd, wrócił do Sieny i udał się do spowiedzi do przebywającego w tym czasie w mieście urodzonego w Cascii i słynącego ze świętości augustianina o. Simone Fidatiego. Ten poprosił o przyniesienie brewiarza i postanowił go przechować. Nigdy nie rozstawał się z relikwią, a kiedy poczuł, że jego życie dobiega kresu, jedną kartkę podarował klasztorowi w Perugii, drugą zaniósł do Cascii, gdzie wówczas złożona została w kościele św. Augustyna. Relikwię tę czciła św. Rita, przebywająca w Cascii w okresie od 1371 do 1447 r.
Poniżej relikwii znajdują się szczątki bł. Simone Fidatiego.

Od tego momentu jest czas wolny, tak aby każdy mógł sobie kupić pamiątki, napić się cappuccino i spokojnie zejść na parking.

Bardzo lubię to miasteczko. Małe, spokojne z wąskimi ulicami. Lubię pokręcić się po nim, przejść kilka uliczek, wtopić się w klimat bądź co bądź miasta rodzinnego św. Rity.



Schodzimy na parking, a tutaj polski piknik na całego. Przy dźwiękach skocznej umbryjskiej melodii pielgrzymi z radości tańczą. Włosi sami nie dowierzają. Czy może być jeszcze bardziej radosny i spontaniczny naród niż Włosi? Tak, Polacy! Jeszcze ostatnie zakupy, pamiątki, przyprawy, kiełbasy i nalewki. Ruszamy ...

Kolejny przystanek to miejsce w szczególny sposób związane z Misjonarzami Krwi Chrystusa. To swoista Alma Mater misjonarzy. To tutaj działał ich założyciel św. Kasper dell Bufalo. Tego miejsca nie mogło zabraknąć na mapie naszego pielgrzymowania, tym bardziej iż jest to pielgrzymka poprzedzająca dwusetną rocznicę założenia zgromadzenia.

Jedziemy uroczą trasą poprzez wzgórza łagodnie opadające, pokryte jasnozieloną roślinnością. Jedziemy bocznymi drogami, nie ma tutaj autostrady, wąskie wstęgi wiejskich dróg z trudnością mieszczą nasz autokar. Jedziemy w nieznane, nigdy tutaj nie byłem, nie potrafię niczego dopowiedzieć kierowcom, jedziemy na tzw. czuja.

Widok z Opactwa San Felice

Widok z Opactwa San Felice

Widok z Opactwa San Felice

Widok z Opactwa San Felice

W końcu dojeżdżamy, wąskie ścieżyny umbryjskich wzgórz, piękne widoki na okalające okolicę winnice. Po prostu pięknie. Niesamowita cisza i pokój. Pośród takiego pejzażu stoi stary średniowieczny kościół, a przed nim postać św. Kaspra odlana w brązie.



Czekamy chwilę na siostrę zakonną, która kilka kilometrów dalej posługuje w żeńskim zgromadzeniu Krwi Chrystusa. Jest naszą rodaczką stąd łatwiej nam będzie poruszać się po tutejszym zgromadzeniu. Ksiądz Zbigniew wykorzystując wolny czas wspiął się na pomnik założyciela zgromadzenia. Charakterystyczny atrybut św. Kaspra - Krzyż Misyjny - góruje nad samym świętym. Święty Kasper zawsze i wszędzie chodził z ogromnym krzyżem, który górował nad nim.


 



Wykorzystując chwilę wolnego czasu odmawiamy wszyscy w kręgu Koronkę do Bożego Miłosierdzia, w końcu wybiła 15.00.





Po koronce dojechał już do nas Misjonarz Krwi Chrystusa. Misjonarz, który tutaj na miejscu opiekuje się kościołem. Przepiękny kościół. Wchodzimy do środka. W środku do głównego ołtarza prowadzą schody - pierwszy raz widzę architekturę sakralną w takim wydaniu. Siadamy w głównej nawie, ojciec opowie nam w kilku słowach o tym miejscu.










Przechodzimy do bocznych krużganków. Na ścianach wymalowane są historię świętych związanych z umbryjską ziemią ale również historia świętego Feliksa, od którego imienia wzięło nazwę to właśnie opactwo.





Na zdjęciu powyżej fresk przedstawiający przewożenie ciała św.Feliksa na wozie, w kamiennym sarkofagu, tym samym który kryje ciało świętego i dzisiaj. W pewnym momencie woły uklękły nie chcąc iść dalej. Odczytano w tym zdarzeniu sam Plan Boży i wstawiennictwo św. Feliksa, który właśnie tutaj chciał spocząć. Stąd nazwa opactwa San Felice.




Śmierć św. Feliksa

Śmierć św. Feliksa

Fresk przedstawiający męczeńską śmierć św. Feliksa

Na środku dziedzińca znajduje się studnia, zaś dookoła niej przepiękna roślinność. Wchodzimy także do refektarza. To tutaj w towarzystwie swoich współbraci święty Kasper zjadał posiłek.






Wchodząc z powrotem do kościoła schodzimy nijako pod prezbiterium. Tutaj mieści się najstarsza część opactwa. Stara romańska kaplica podtrzymywana przez pięknie zdobione romańskie kolumny.




Imponujący kamienny sarkofag, oparty na kilku kolumnach skrywa w swoim wnętrzu szczątk świętego Feliksa. Legenda głosi, iż każdy kto ma problemy z kręgosłupem, a z wiarą przejdzie pod sarkofagiem dostąpi uzdrowienia. Długo nie było trzeba czekać, wszyscy chcieli przejść pod grobem świętego.






Nawet nasza kochana niesprawna siostra Grażyna postanowiła przejść pod sarkofagiem.

Nadszedł czas na Mszę Świętą wraz z modlitwą oddania się Przenajświętszej Krwi Chrystusa. To miejsce jest jakby ukoronowaniem całego naszego wyjazdu. W scenerii pięknej romańskiej kaplicy nasi kapłani odprawili Eucharystię. Słowo wygłosił ks. Waldemar.

Naciśnij i słuchaj 
homilii





Czas naszego pobytu u św. Kaspra dobiega końca. Przepiękne miejsce przesycone modlitwą. Kompletna cisza sprzyja modlitwie i wyciszeniu. Chciałoby się tutaj zostać dłużej ale cóż, trzeba jechać dalej.





Pozostałe fotki z San Felice:












Późne popołudnie, wszyscy już głodni. Siostra pomogła nam załatwić jedzenie u tzw. "wieśniaka". Gdzie kolwiek jestem, zawsze staram się zahaczyć na jedzenie w miejscach nazwijmy to "egzotycznych" znanych tylko tubylcom. Tak jest i tym razem. Wsiadamy wszyscy do autokaru. Siostra poprowadzi nas do znanego w tej okolicy z dobrej kuchni Włocha. Jedziemy za siostrą, która pomyka niczym siostra z filmu Żandarmi krętymi ścieżynami umbryjskiej prowincji. Kierowca Waldek robi co może aby nie zgubić siostry. W końcu wjeżdżamy tyłem (bo inaczej nie było to by możliwe) na podwórko włoskiego mieszkańca wsi.



Witam się z tubylcem i co słyszę: "Cześć, jestem ..... z zawodu przedsiębiorca pogrzebowy z zamiłowania kucharz. Witam was w progach mojego domu". Niesamowite, sam bym tutaj nigdy nie trafił. Przepiękne miejsce otoczone szczytami tutejszych wzgórz. Stare gospodarstwo do dzisiaj funkcjonujące wraz z dobudowaną agroturystyką.

Wchodzimy do środka, przy drzwiach wita nas sympatyczny psiak znaczących rozmiarów. Zasiadamy w środku. Dwa piece na pizze ogrzewane drewnem. Piękna duża sala z nakrytymi dla nas stołami. Super! To lubię. Coś innego, klasyczna włoska cepelia żywieniowa. Jest dobrze, a z doświadczenia wiem że będzie jeszcze lepiej.




I nie pomyliłem się. Własnej roboty spaghetti, przygotowane na bieżąco dla nas. Podawane z dużej patelni wprost na talerz. Prawdziwa kulinarna uczta. Oczywiście nie mogło zabraknąć dokładki. Smakowało? Smakowało! Wiec dokładamy i nie ma wymówki. Cały ogród smakowy dopełnia dobre domowe białe wino.



Okazało się, że nasz gospodarz jest mistrzem w wypieku pizzy. Więc i tego specyfiku kuchni włoskiej nie mogło zabraknąć. Z pizzą wiąże się również żonglerka. Ile śmiechu i fascynacji może wywołać wyrzucana w górę i podkręcana w powietrzu pizza. Wyżej i wyżej. Oklaski za każdym razem. Pizza naprawdę wspaniała. Na koniec jeszcze specjalna pizza o przekroju 1 m. Specjalność zakładu. Jeszcze chwila i prosto z ogrodu na jej wierzch trafia soczyście zielona rukola. Palce lizać.









Od właściciela otrzymałem również ulotkę z Apartamentami na wakacje:


Niestety, wiem że tak moglibyśmy siedzieć i siedzieć. Sam lubię te klimaty ale niestety już ciemno i późno, a jutro ruszamy w drogę powrotną. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Dziękujemy za gościnę, zegnamy się i ruszamy do Asyżu.

Asyż - Padwa - Kufstein (21.05.2014)

Przedostatni dzień naszego pielgrzymowania. Poranna zbiórka, bagaże ustawione w rzędzie, pełna dyscyplina. Jeszcze raz dziękuje za zrozumienie i współpracę. Jemy śniadanie i ruszamy w drogę. Czeka nas dzisiaj kawałek drogi, a co najgorsze pożegnanie z Italią. Przejedziemy autostradami 790 km. Zatrzymamy się w Padwie aby nawiedzić grób św. Antoniego.


Niestety wczorajszy późny powrót spowodował to, iż musieliśmy odczekać przepisowe godziny jazdy i odpoczynku kierowców. Niestety przepisy "zjadły" nam dwie godziny z pobytu w Padwie. Ruszyliśmy. Poranna modlitwa, godzinki. W drodze otrzymuję telefon od Misjonarza: "Witek! co się z wami dzieje, gdzie jesteście, co się stało?! Dlaczego nie stawiliście się na nocleg w Kufstein?" Przepraszam ale dzisiaj mamy być w Kufstein.
Niestety, tego czego obawiałem się ze strony Włochów zdarzyło się w Austrii. Ktoś coś źle przekazał, zrozumiał, sam nie wiem. Sytuacja patowa, pięćdziesiąt osób bez noclegu i wyżywienia. W Kufstein jest już następna grupa. Co robić? Modlitwa ...
Po dwóch godzinach odebrałem telefon. Są dla was miejsca i jedzenie - przyjeżdżajcie. Bogu niech będą dzięki. Teraz spokojnie można opowiedzieć coś o św. Antonim i o miejscu do którego zmierzamy.

Przyjeżdżamy na centralny parking, stąd tylko dziesięć minut drogi i będziemy w bazylice. Mijamy dawny plac targowy, dzisiaj odbywają się tam palia jazdy na wrotkach itp. cudach techniki. Stragany z owocami kuszą swoim wyglądem. Pierwsze morele i truskawki. Pycha.

Wchodzimy do świątyni, prosto na kaplicę św. Maksymiliana Kolbe. Troszkę dalej znajduje się sarkofag z białego marmuru, w którym znajdują się doczesne szczątki świętego Antoniego - patrona nie tylko zaginionych rzeczy ale również LUDZI! Przypominają o tym setki zdjęć, wywieszone na planszach przed sarkofagiem.

W dalszej kaplicy znajdują się relikwie. Głównie wyeksponowane są relikwie św. Antoniego. Widzimy tutaj jego atrybuty, a przypisuje mu się zdolność do mówienia kazań. Więc mamy tutaj szczękę, struny głosowe, język.

Nawiedzamy również kaplicę Najświętszego Sakramentu. Przepiękna kaplica oddająca całą wzniosłość naszego Stwórcy.

Czas wolny, niezadługo, ponieważ jak już wcześniej mówiłem straciliśmy rano trochę czasu. Na pewno zabrakło tych dwóch godzin ale cóż, nie jestem w stanie wszystkiego przewidzieć.

Ruszamy dalej. Modlitwa, śpiew, żarty, czas dla siostry i brata. Pomału żegnamy gościnną włoską ziemię. Jeszcze kilkadziesiąt kilometrów i wiedziemy do Austrii.

Zajeżdżamy do Kufstein. Siostry już na nas czekają. Czekały również wczoraj. Cała wspólnota czekała, przygotowali grilla na zewnątrz, tyrolskie piwo - tylko nas nie było. Przeprosiłem siostry.

Tym razem zakwaterowanie przebiegło bardzo sprawnie. Do naszego Bożego teamu śpiącego w auli dołączyły nowe osoby. Super tak w komunie spać, jak za dawnych harcerskich czasów. Wieczorem Maciej przygotuje nam pokaz zdjęć z Camino, a tym czasem idziemy na obiado-kolacje. Co tutaj dużo mówić, kochane siostry zakonne, jedzenie paluszki lizać. Do jedzenia lokalne wino.

O 21.00 rozpocznie się Msza Święta, później krótka Adoracja. Do Mszy Świętej kapłani zakładają stare przedsoborowe ornaty. Klasyka w najlepszym wydaniu. Prawdziwe arcydzieła sztuki. Każdy ręcznie haftowany. Pięknie się oni prezentują.









Koniec dnia, jeszcze spotkanie w auli i krótkie zaprezentowanie pielgrzymki do Santiago, w której to Maciej brał udział. Wieczorne rozmowy Polaków, aż żal iść spać. W końcu to już ostatnia nasza wspólna noc pielgrzymkowa. Gadka, szmatka i minęła północ. Teraz to już trzeba naprawdę iść spać. 

Kufstein - Swarzewo (22/23.05.2014)

Rozpoczynamy ostatni dzień naszego pielgrzymowania Mszą Świętą. Godzina szósta rano, wszyscy są w kościele. Rozlegają się dzwonki, rozpoczyna się nasza ostatnia podczas tej pielgrzymki Eucharystia. Słowo Boże wygłosił ks. Waldemar. Poniżej możesz kliknąć i posłuchać homilii. 

Kliknij i słuchaj homilii

Po Mszy Świętej śniadanie. Kochane siostry - tak zawsze się starają. Pakujemy bagaże, dziękujemy Siostrom i ruszamy w drogę. Na pewno jeszcze tutaj powrócimy. Niesamowite miejsce.

W autokarze poranna modlitwa z Godzinkami. Dzisiaj jest ten dzień, w którym każdy kto będzie chciał może złożyć świadectwo. Świadectwo nie jest dla księży czy też dla nas. Jest ono w pierwszej kolejności oddaniem czci i dziękczynienia Bogu, a w drugiej ma służyć ku pokrzepieniu braci i sióstr. Prawie sto procent świadectw. To jest wielka radość. Takie świadectwa także umacniają nas organizatorów. To jest dla nas odpowiedź samego Pana, iż warto coś takiego organizować, że warto ponieść trud. Dziękuje Wam za Wasze świadectwa. Niech Bóg będzie uwielbiony! Chwała Panu!

Jeżeli ktoś nie zdążył podzielić się świadectwem, a chce oddać przez nie cześć Panu to proszę o przesłanie na maila. 

W drodze powrotnej mieliśmy również problem z klimatyzacją. Jednakże pomimo niedogodności nikt nie użalał  się. Widać było Waszą dojrzałość i tą chęć ofiary. Widać było olbrzymią radość na Waszych twarzach i wzajemną miłość względem siebie. Jeszcze raz dziękuję Bogu za ten czas, za każdego z Was, bo nie ma przypadku. Wszystkich Was zaprosił sam Pan! Zostaliście wybrani i wierzę gorąco, ze jeżeli będziecie tylko trwać przy Jezusie to On ześle na Was i Wasze rodziny deszcz łask. Jednakże czy to nastąpi zależy tylko i wyłącznie już od Was.

Świadectwa przerywaliśmy śpiewaniem pieśni piosenek - za tą posługę szczególnie dziękujemy Alicji i ks. Waldkowi. Było i na poważnie i na żarty. Piosenki religijne i świeckie. Były także katolickie kawały. 

Do Swarzewa dojechaliśmy około pierwszej w nocy.

Dziękujemy Maryjo Królowo Polskiego Morza i Matko Przenajdroższej Krwi za Twoją Matczyną opiekę!